Nie zawsze idzie z górki czyli Olka Radomska o tym jak pracowała na swój sukces [wywiad]
Pamiętasz wywiad z celebrytką, która zgodziła się na rozmowę z Tobą dla limango, wysłała jej pytania i dostałaś odpowiedzi w pliku zatytułowanym: “Radomskatykur…o.doc” tyle, że słowo na “k” było pełne a nie wykropkowane?
No jasne. Myśmy się wtedy ewidentnie nie dogadały, to było zaraz po jej kontrowersyjnej wypowiedzi o macierzyństwie. Celowo zadałam tendencyjne pytania, na które miała szansę odpowiedzieć, wyjaśnić, wytłumaczyć się z tamtych słów, którymi żyło pół Polski. Ba! Myśmy nawet to przegadały wcześniej, później wysłałam jej pytania i dostałam odpowiedzi w pliku o tej wdzięcznej nazwie.
A jednak Cię to nie złamało, nie schowałaś głowy w piasek, powstały kolejne wywiady. Ten został w szufladzie.
Tak, wtedy wzięłaś moją stronę. Opowiedziałam Ci co się stało, a Ty powiedziałaś, że nie zgadzasz się by ktoś tak traktował Twojego pracownika….
Czekaj, czekaj… czyli byłam szefową Radomskiej! Myślisz, że mogę tak zatytułować ten wywiad? Na pewno by się nieźle klikał! Dziś jesteś gwiazdą internetów, właśnie wydałaś książkę, współpracujesz z markami, jesteś niezależna i masz dużą i oddaną społeczność.
Poprosiłam Cię o rozmowę, bo jak wspomniałam we wstępie do tego cyklu – chcę odkrywać i pokazywać cechy, które mają ludzie sukcesu. Tacy, którym w internetach się udało. Którzy mogą się z twórczości utrzymać.
Pisałam w poprzednim wpisie o Red Lipstick Monster i imprezie z konfetti. Ewa, choć tworzy totalnie kolorowy, szalony świat, jest po prostu mega ogarniaczką!
Podobną refleksję, pod którą mogłabym się podpisać, mam w przypadku Janiny Daily. Wszyscy znają ją jako śmieszkę, która robi koszyk z kabanosów, ale wystarczy jedna rozmowa z nią i wiesz, że tam jest mega plan. Wszystko jest przemyślane, zaplanowane, wymierzone i tam nie ma przypadku. Nawet jeśli jest żart to on jest w konwencji, która jest spójna. My się śmiejemy, że to wszystko jest takim spontanicznym chaosem, a tam po prostu jest totalny komputer pokładowy.
A jak jest u Ciebie Radomska? Masz ogar i komputer pokładowy?
Trochę się staram mieć komputer pokładowy i ogar. Natomiast internet jest takim medium i ta myśl mi ciągle towarzyszy, że wkładasz w coś serce i wątrobę, po czym to w ogóle nie sprzęga, nie robi roboty, a robisz coś przypadkiem i mimochodem, jak to jest z moimi vlogami – i to hula.
I powiem szczerze, że to mnie trochę jako twórcę frustruje i cały czas myślę na przykład o moim YT, którego porzuciłam, bo każdy odcinek to masa pracy, zdjęcia, montaż. Ja marznę, nie jem, odcinki dopracowane z filmowcami, odsypiam to potem kilka dni, a ludzie podchodzą do tego tak samo jakby to był filmik nagrany z ręki, a nawet wolą ten filmik nagrany z ręki. I potem się jeszcze okazuje, że dużo lepszy odbiór i zasięg mają spontaniczne vlogi kręcone komórką.
Cały czas szukam tego co sprawi ludziom radochę. To jest takie trochę ciągle życie na bombie. Teraz to jest moja książka, nie rozsyłam jej każdemu, kto ją może pchnąć dalej, nie chcę tworzyć niezręczności, że wyślę ją ludziom, którzy nie będą chcieli jej przeczytać, dla których zrecenzowanie będzie niezręczne, bo sami by po nią nie sięgnęli, bo to nie jest typ literatury, który lubią, a będą się czuli zobowiązani ją zrecenzować, bo się znamy…
Więc tak, z jednej strony jest ten plan i ogar, ale z drugiej jest ta czujność. Ja staram się przygotować na wszystko co się może wydarzyć, co oczywiście strasznie przepala przewody, dlatego regularnie muszę się odcinać od tego co się dzieje.
Bardzo podoba mi się, że tempo rzeczy, które odhaczam na swojej drodze, teraz na przykład ta książka, która mogła wydarzyć się szybciej, bo zgłaszały się do mnie już wcześniej wydawnictwa, są zgodne z moją intuicją.
Wierzysz w intuicję?
Zobacz kiedy pojawił się instagram, na początku ludzie chyba nie mieli pomysłu co z tym robić, głównie wrzucali tam zdjęcia jedzenia i selfie. Ja też podchodziłam do tego jak pies do jeża, a potem wybuchły konta beauty i wszystko było takie piękne, kolorowe i mnie samą jako odbiorcę to zaczęło męczyć, że wszyscy są piękni, szczęśliwi i love-love. Pomyślałam, że sama, jako odbiorca, potrzebuję na instagramie prawdy, nie tego że tu jest brzydko, a tam ładnie, ale że tu jest też ładnie, ale czasem brudno, czasem śmierdzi, a czasem jest do dupy.
Okazało się, że ludzie są też tym pięknem zmęczeni. I zaufanie tej intuicji, robienie tego nie pod publikę, ale bardziej dla siebie, bo tak czułam, bo taka wtedy byłam i nadal jestem okazało się strzałem w dziesiątkę.
Ta intuicja to mój ważny element komputera pokładowego, nią też kieruje się rozpatrując udział w kampaniach reklamowych, dlatego staram się mieć oszczędności, by nie być pod ścianą i nie brać niczego tylko dlatego, że muszę, bo nie mam na czynsz i chleb.
To tu się na chwilę zatrzymajmy. Znamy się długo. Pamiętam czasy, gdy nie miałaś żadnych kampanii. Raz, że jeszcze nie miałaś pomysłu jak sobą na siebie zarabiać, dwa powiedzmy to wprost – marki nie były chętne na Radomską.
Tak, gdy w tym całym internecie pojawiły się pieniądze, ja uchodziłam za kontrowersyjną.
I długo ciężko było namówić klientów na Ciebie. Nawet gdy w agencji rekomendowałam współpracę z Tobą, to słyszałam “no fajna, nawet ją czytam, ale pieniędzy tam nie wydam”.
To też, ale jak się już coś trafiało, to były to kampanię w stylu “wyjmij białą wyprasowaną koszulę” to totalnie było nie w moim stylu. I tak naprawdę to, co było jeszcze kilka lat temu wadą, zresztą, nieprawdziwą, bo ja wcale nie byłam we współpracach nieprzewidywalna i może to poświadczyć każda marka, z którą pracowałam, która po zamknięciu działań jest zadowolona ze współpracy ze mną, nie tylko z efektów, ale też z komunikacji, dotrzymywania terminów… W każdym razie to, co kilka lat temu było wadą, dziś jest atutem. Dziś to że się wyróżniam, że nie mam ładnych zdjęć na sofie, to ludziom sprzęga i marki takich twórców szukają. Oczywiście nie wszystkie, bo wciąż są marki, które chcą ładnych dziewczyn na ładnej sofie. I dobrze.
Gdzieś po drodze pojawił się Michał Szafrański, który na jednej z konferencji podszedł do mnie i zapytał: Radomska, Ty jeszcze robisz kampanie dla innych marek? Bo faktycznie tak było, ludzie z mojego pokolenia twórców – Zuch, Zorka, oni już znaleźli swoje miejsce i u nich kampania była ewentualnie dodatkiem. U mnie rozwiązanie leżało obok, ale jeszcze nie czułam się dojrzała, by po nie sięgnąć. Oczywiście, nadal robię kampanie jeżeli są spoko, bo to jest dobry przychód, obarczony często mniejszym ryzykiem niż własne projekty. Dzięki współpracom mogłam zrobić sobie oszczędności i mieć przestrzeń żeby realizować to co chcę, a co niekoniecznie może przynieść dochód.
Teraz jestem na etapie dogrywania naprawdę fantastycznych kampanii, o których jeszcze nie mogę za dużo mówić, ale w których będę robić fajne rzeczy, które sprawiają mi radość, a w których marka stoi w tle, jest patronem, a celem nie jest promocja produktów.
Wracając do Michała. On mi wtedy dał mocno do zrozumienia, że jestem już na etapie gdzie mogę robić własne rzeczy, nie pod dyktando marek, że mam wpływ na ludzi, że nie muszę być zależna od jakiegoś działu marketingu, który coś popchnie, albo nie popchnie…
Być może tyle właśnie czasu musiało upłynąć, żebym mogła dojrzeć jako człowiek i powiedzieć sobie, że ja chcę ludzi bawić, śmieszyć…
Poczekaj, poczekaj… Chcesz ludzi bawić, śmieszyć, a mi się wydaje, że Twoi odbiorcy wcale nie chcą za to płacić… Masz też takie wrażenie?
Myślę, że chcą bardzo za to płacić. Nigdy nie myślałam poważnie o sklepie internetowym, bo mam ciągły dyskomfort gospodarowania cudzymi portfelami, choć może nie powinnam o tym myśleć. Ale może ja za dużo myślę. Pewnie wiele kroków byłoby wykonanych wcześniej, ale ciągle mam tą wątpliwość i rozkminę i na przykład odmawiałam kampanii podczas pandemii, bo stwierdzałam, że to nie jest czas, żeby namawiać ludzi na wydawanie pieniędzy. Mam takie marki, które wspierałam na zasadzie długofalowej współpracy ambasadorskiej, do nich odezwałam się, że jesteśmy razem, ale ja nie wystawiam faktur przez najbliższe 3 miesiące, bo mi też zależy żeby przetrwali. I firmy różnie reagowały, na przykład jedna po dwóch miesiącach się odezwała “Słuchaj Ola, szalenie doceniamy to co zrobiłaś, ale nie jest tak źle, z przyjemnością zapłacimy, wystaw fakturę”.
Mówisz Czytelnicy nie chcą płacić… ja też tak myślałam, że nie będą kupować. Znam autorów, którzy wydali książki sami, mając duże grono followersów, a potem zostali z tymi książkami. Zresztą sytuacja przez pandemię jest jaka jest, ludzie tracą pracę, nie wiadomo co będzie jesienią, czy nas znowu zamkną, ludzie sześć razy oglądają każdą złotówkę, a przynajmniej kurka powinni ją oglądać, tymczasem pojawiła się przedsprzedaż książki i nakład był już powiększany kilka razy i się nadal sprzedaje. Przez pandemię z większością tytułów jest tak, że albo wydawnictwa wycofują się z premier, albo ucinają nakłady o połowę. Nie ze względu na to, że ludzie mniej czytają ale ze względu na to, że miejsca dystrybucji są mniej dostępne. Kolportery, kioski na dworcach, gdzie kupujesz ksiażkę w biegu – to teraz nie działa tak jak wcześniej. Wydawnictwa boją się robić większe nakłady, a spora część nakładu mojej książki wyprzedał się zaledwie w ciągu dwóch dni przedsprzedaży. To pokazuje, że przez dziesięć lat blogowania zbudowałam zaufanie. Ludzie piszą do mnie: “Ola gdzie kupić książkę, byś zarobiła więcej”. To jest takie wzruszające i piękne. Deklarują: “wypuść produkt, kupimy go” więc myślę, że udało mi się zbudować społeczność i wiem, że miałam ogromne szczęście i czuję tę odpowiedzialność, by tych ludzi nie zawieść. Nie przekroczyć granic. Wybierać do współpracy marki, które pasują do mnie, z którymi mi pod drodze. Ja zawsze zadaję sobie pytanie: “ jak oni to odbiorą”. I cieszę się gdy odbiór jest pozytywny, gdy moi czytelnicy i widzowie pozytywnie reagują na komercyjne współprace.
Wrócę do tego że się znamy, ale nie po to by się pochwalić, że spałyśmy w jednym pokoju, a nawet w jednym łóżku ale dlatego, że pamiętam Ciebie z początków Mam wątpliwość. Wtedy negatywne komentarze były w stanie Cię zdołować, sprawić, że się wycofywałaś. Dziś jest zupełnie inaczej. Jeśli zdarzają się negatywne opinie, hejt, to to Cię nie zatrzymuje. Co się zdarzyło, że dziś jako twórca masz w sobie twardość?
Po pierwsze upływ czasu. Kiedy jako młoda osoba wchodzisz do internetu i nie masz jeszcze poukładanego w głowie, to sieć może Ci wyrządzić wielką krzywdę. Kiedy my się poznałyśmy, nie znałam siebie zbyt dobrze, nie miałam rodziny i mam wrażenie, że w internecie szukałam potwierdzenia kim jestem. Zagłuszałam krytykę szydząc sama z siebie w najgorszy sposób.
Dziś mam 30 lat, jestem po terapii, jestem mamą. Moje życie jest osadzone bardzo mocno w tu i teraz, w rzeczywistości. Co by się w tej sieci nie działo to i tak muszę iść wynieść śmieci, być obecna.
Po drugie pokora. Powtarzam sobie często, że może to wszystko jest na chwilę.
Po trzecie odpowiedź na pytanie czego ja chcę, czego ja potrzebuję. Kiedyś opinie o mnie czy ja powinnam mieć dziecko, czy powinnam być w kwiatki, pisać książkę, mieć męża, powodowałyby rozstrój żołądka. Dziś owszem, monitoruję komentarze, ale nie uzależniam od tych złych swojego samopoczucia, ani planów.
A powiedz proszę, czy Ty się nadal boisz? Bo pamiętam ten moment, gdy podjęłaś decyzję, że rozstajesz się z etatem i idziesz na swoje, to trochę robiłaś w gacie.
Potwornie robiłam w gacie! Każdy ma w głowie swój własny background – mój jest taki, że trzeba ciężko zapierniczać, mieć etat, musi być ciężko, praca nie jest dla przyjemności. I że trzeba mieć L4 i macierzyński, urlop a już najlepiej do tego wczasy pod gruszą. Wokół ludzie tylko podsycali mój lęk: “ Co Ty robisz!” Nawet własny mąż: “Ale na pewno? Na pewno?” No nie na pewno, ale jak nie spróbuję to się nie dowiem. To nie było tak, że ja wstałam rano i powiedziałam: “Dzisiaj jestem na swoim”.
Znasz moją drogę zawodową, pracowałam w miejscu gdzie tworzyłam opisy zabawek, to nie miało być zajęcie na zawsze, ale się przeciągnęło, bo Lenka była mała, bo kiepsko spała w nocy, bo potem chorowała. Ale czułam, że jeśli chcę kiedyś powiedzieć mojej córce “odważ się”, “próbuj” sama nie mogę stać i usychać w miejscu. Więc kiedy pojawiła się szansa, jak mi się wtedy wydawało, bardziej ambitnej pracy, zrezygnowałam z zabawek na rzecz branży beauty. Praca w dziale marketingu dała mi dużo wiedzy, a jednocześnie zaczęłam coraz mocniej czuć, że nie chcę kolejnych lat spędzić na pracy dla kogoś, budując wizerunek cudzej marki. Ale jeszcze to też nie był moment kiedy poszłam na swoje. Myślę, że to wszechświat mi pomógł, bo kiedy znowu poczułam, że chcę zmienić pracę pojawiła się oferta, bardzo, bardzo do mnie dopasowana, a jedną z opcji była współpraca B2B. Znalazłam księgową, która przy okazji okazała się świetnym psychologiem i która pomogła mi zrozumieć, że do prowadzenia własnej działalności od dłuższego czasu byłam gotowa. Zanim skończyłam pracę na etacie zebrałam oszczędności na rok życia, a dodatkowo nauczyłam się żyć naprawdę oszczędnie. Kiedy po trzech miesiącach współpracy z tą naprawdę wymarzoną firmą zobaczyłam, że moja energia, mój czas, mój potencjał, moje pomysły znowu idą dla kogoś, a rzeczy, które czuję i chcę robić są odłożone na kiedyś… nie było odwrotu.
Miałam oszczędności, zostałam ambasadorką dwóch firm, które płaciły mi niewielkie, ale stałe miesięczne kwoty i to, razem z oszczędnościami, dało mi pewność, że sobie poradzę.
Odważna z Ciebie dziewczyna. Poza pójściem na swoje, napisaniem książki, wzięłaś udział w konkursie standupowym.
Moich ludzi (na blogu, na Instagramie, na Facebooku) bawię. Ale oni znają moją konwencję, mój dowcip… Takim kolejnym punktem programu było: “to ja teraz sprawdzę, czy naprawdę się do tego, żeby śmieszyć ludzi nadaję” i zgłosiłam się do konkursu standupowego. Nie było, że mam lajki, że ktoś mnie zna… Wysłałam zgłoszenie – potem okazało, że wszyscy wysłali swoje występy, a Olinka wysłała nagranie z domu, bo nie wiedziała, że się wysyła fragment zarejestrowanego występu. Zresztą – nawet jakbym wiedziała to i tak nie miałam. Spośród kilkuset zgłoszeń dostałam się do finałowej dziesiątki, jako jedyna amatorka. I to było takie “WOW”. Wiesz, że ja szybko gadam, do tego brak mi doświadczenia na takiej scenie, więc mój występ trwał może z 5 minut, a powinien ze 20, bo ja nie robiłam przerw, nie czekałam, aż żarty siądą, aż publiczność się zaśmieje. Abelard Giza, który był prowadzącym, dał mi potem bardzo fajny feedback i to było mega, bo tam było bardzo dużo merytorycznych wskazówek. Ja przed występem myślałam, że wrócę zapłakana, pokonana, a wróciłam taka pozytywnie nabuzowana i zaczęłam kminić co z tym dalej zrobić. Na fali odezwałam się do Kasi Piaseckiej, jednej z niewielu polskich standuperek, która siedzi w branży od 10 lat, że mam parę pytań, bo chciałabym iść w tę stronę, ale trochę nie wiem co dalej. Wysłałam jej nawet nagranie swojego występu, bo podczas tego mojego występu jeden z widzów mnie nagrał. I zadziała się magia, bo ona znalazła dla mnie czas, poświęciła mi kilka godzin, to było jedno z najbardziej wartościowych spotkań jakie przeżyłam…
Działasz dalej w tym kierunku?
To miało być tak, że kończę książkę i siadam pisać program, potem wysyłam do Kasi i konsultujemy. Ale pandemia sporo pokomplikowała. Ten czas był dla mnie mocno wykańczający. Ale wrócę.
Na ile najbliższych dni, tygodni, miesięcy masz plan działania?
Gdybyśmy rozmawiały w zeszłym roku, to miałam takich punktów, które chce odhaczyć na dwa lata. W tym momencie nie mam planów. Teraz całą energię kieruję w to, żeby nie zwariować. Nie chcę się napalać na spotkania autorskie promujące książkę, ani na ten program stand-upowy, bo znowu za chwilę okaże się, że zostajemy w domu i wolę tej frustracji drugi raz nie przeżywać, że coś mi się zamyka, przesuwa. Ponieważ jestem skłonna do czarnowidztwa to w tym momencie celebruję tę chwilę która jest.
A nie masz tak, że jak nie masz planów to znowu zaczynasz się bać? Że za moment wszystko się posypie, że będziesz musiała naruszać oszczędności, czego nie chcesz robić i ogólnie, że będzie pobojowisko?
To nie do końca jest tak, że ja nie mam planów, bo mam. Po prostu nie mam dla nich takich sztywnych dat. Rozmawiam z dziewczyną, która być może zostanie moja managerką, co pozwoli mi wejść na kolejny poziom, bo sama nie zawsze czuję, że umiem zadbać o swój interes, wynegocjować dobrą umowę. Chcę żeby ludzie mnie lubili, więc często odpuszczam, obniżam, zgadzam się na więcej niż pierwotnie planowałam. Więc będzie ktoś kto mi będzie pomagał, rozmawiał z markami, bo ja mam fajne pomysły na kampanie, robię je dobrze, marki do mnie wracają.
Ile teraz Radomska bierze za współpracę? Bo jak współpracowałyśmy kilka lat temu, to było kilka stów.
Ja trochę inaczej działam niż obserwuję, że działa wielu influencerów. Nie rozliczam się per post na blogu plus np. Facebook tylko realizuję kampanię. Wpuszczam markę do mojego życia. Przykład – mam współpracę z wypożyczalnią aut. Na rok dostałam Fiata 500 w kwiaty, jeżdżę nim naprawdę, przeżywam przygody. Zresztą samą przygodą był powrót za kółko po latach. Nie wyceniam osobno każdego oznaczenia czy wzmianki o marce. Może się po miesiącu okazać, że było ich kilkanaście albo kilkadziesiąt, ale nie dlatego, że musiałam, bo tak było w umowie, ale dlatego że wychodziło mi to naturalnie. Nie umiem i nie lubię być nieautentyczna i we współpracach też na to nie idę.
Teraz moja średnia wycena za współpracę to ok. 6 000 – 10 000 zł, ale w pandemii zaniżałam te kwoty, bo to był trudny czas także dla firm.
Jest też bardzo dużo marek polskich, które ja po prostu promuje bo są fajne i nie biorę od nich złotówki. Np. wspieram kompletnie bez niczego Mój kraj taki piękny, lubię ich ubrania i wyobraź sobie, że kiedy pojawiła się przedsprzedaż mojej książki dziewczyny kupiły sporo sztuk. To było mega wzruszające! To są rzeczy, których nie da się zaplanować, wykalkulować.
Taka magia się dzieje, nie?
Tak,tak! I ja taką magię bardzo lubię.
Rok temu zostałam zaproszona na weekend w góry świętokrzyskie, oczywiście żeby przetestować i jak się spodoba polecić miejsce. Z właścicielką się polubiłyśmy, jakoś tak przypadłyśmy sobie do gustu, ale przez rok nie miałyśmy kontaktu. Wybuchła pandemia. Wpadłam w panikę. Mieszkam na 10 piętrze, w bloku, zwariuję jak nie będę mogła wychodzić z domu i będzie strasznie. I nagle dostaje wiadomość od obcej dziewczyny, bo przecież po tym jednym razie nie zostałyśmy koleżankami: Przyjeżdżajcie!
Ona kompletnie tego nie kalkulowała, nie liczyła na nic w zamian, bo przecież wtedy hotele i pensjonaty zostały zamknięte dla gości. Pojechałam do obcych ludzi i mieszkaliśmy tam dwa miesiące, doświadczając każdego dnia morza dobroci. Nie zapłaciliśmy złotówki.
Pytałaś o plany. Chodzą mi po głowie produkty elektroniczne. Po drodze odkryłam ile frajdy sprawia mi robienie podcastów. Myślę o produkcie, który będzie łączył słuchowiska i ebooki. To będzie produkt za nieduże pieniądze, żeby robić to co kocham i jednocześnie mieć tę swobodę finansową. No i chciałabym wrócić do pomysłu, który zrodził się kiedyś i proponował mi go Kamil Maćkowiak, a mianowicie chciałabym wystawić własny monodram. Takie mam pomysły na siebie!
Bardzo bym chciała, żeby Czytelnicy znaleźli w naszej rozmowie takie praktyczne wskazówki “jak”. Bo z jednej strony wszyscy możemy mieć podobną wiedzę, bo jej w świecie, a już szczególnie w sieci nie brakuje, a i tak o tym czy się komuś uda, czy nie w mojej opinii decyduje, nie wiedza a mindset. Wspomniałaś wcześniej, że sporo się miotałaś szukając pomysłu na siebie. Co Ci wtedy pomagało?
Przede wszystkim czas i niefiksowanie się na pomysłach, że muszę teraz już, tylko tą jedną jedyną drogą. Pamiętam jak miałam 20 lat i byłam taka wiecznie wkurzona, że oni tamci inni już zarabiają, oni już wiedzą, mają domy i auta z bloga, są konkretni, mają swoją niszę. Siedziałam na kanapie u Zorki i tak się miotałam, że chcę tu teraz wiedzieć, zarabiać, a ona mi tak spokojnie mówiła: “Ola, poczekaj, masz czas”. A ja byłam wtedy taka histeryczna, “bo ja mam rachunki do zapłacenia, ja chcę”. A Zorka miała rację. Czas. Pokora i czas. Zobacz, prawie wszyscy blogerzy wydali już wcześniej książkę, czy to znaczy, że ja mam jej już w 2020 nie wydawać?
No właśnie przychodzi moment, że w głowie masz tę książkę, a jednocześnie wszyscy już książkę wydali. Myślisz sobie: jestem wtórna, nie robię nic nowego, czego nikt jeszcze nie zrobił. Jak przekuć ten moment rezygnacji w siłę do działania?
Wiesz jak to się u mnie zadziało? Znowu to była magia. Był rok 2019, ja sobie błaznowałam na Instagramie i wydarzył się See Blogers. Na scenie była Kaśka Nosowska, którą wszyscy znamy, kochamy i podziwiamy. I ja ośmielam się zadać pytanie z publiczności, wstaję, a Ona w odpowiedzi mówi: “O Radomska cześć, uwielbiam Cię”. Potem wymieniłyśmy się numerami telefonów, jeszcze później spotkałyśmy się na herbacie. Na tym spotkaniu razem się wygłupiałyśmy, że Kaśka jest moją matką, i coś tam nagrałyśmy razem na Instagram. I na tym wspólnym stories zobaczyła mnie redaktor z wydawnictwa, które wydało książkę Nosowskiej. I ta redaktor zaczęła przeglądać co ja za jedna jestem. To była taka magiczna historia. Nie chodziłam od wydawnictwa do wydawnictwa, choć nie wiem czy powinnam o tym mówić, bo może o marzenia trzeba walczyć, a mi się po prostu przytrafiło.
Podpisałaś umowę i harmonogram, usiadłaś do biurka i… Zdarzył się dzień że słowa nie popłynęły?
No zgadnij…
I co wtedy?
Ogromna frustracja. Żeby zająć głowę robiłam różne rzeczy. Takie wiesz, jeszcze pozamiatam pustynię i siadam do roboty. Z marzenia o pisaniu książki stało się to niemal sesją egzaminacyjną.
Bardzo, bardzo pomocne okazały się rozmowy z redaktor prowadzącą, która nie tyle że mi coś podrzucała, ale rozmawiając z nią mogłam usłyszeć swoje myśli, uporządkować wątki, zobaczyć klarownie to, co przed chwilą było chaosem. Bywało tak, że mówiłam: Monika muszę kończyć rozmowę! i bach siadałam i pisałam.
O właśnie, bo to ważna rzecz, brakowało mi w życiu takich mądrych autorytetów. Nie ludzi którzy stoją nade mną i “dźgają”, ale takich z którymi można zrobić mądry brainstorm, po spotkaniu z którymi jedziesz do domu i działasz!
Różne są opinie o wydawaniu z wydawnictwem ale to był dla mnie bezcenny proces.
Jakie byś miała pomysły dla twórców, którzy mają pomysły, chcą, ale jeszcze nie zaczęli, coś w ich głowie jest tą blokadą.
Powinni sobie zadać pytanie dlaczego nie zaczęli. Na przykład moja znajoma chciałaby budować markę osobistą w internecie, jest ekspertem od finansów, dobrze ogarniętym, ale ona ma tyle barier zanim wyjdzie z progu, takich dywagacji, co powie Marysia, Zosia, Ania, dziewczyny z którymi kiedyś pracowała, pani ze sklepu, teściowa. W takie sytuacji pomaga zrozumienie, że wcale nie jesteśmy dla ludzi tacy ważni. W sensie gdy deklarują, że nas kochają to nie znaczy, że nas kochają ale kiedy mówią, że nienawidzą to niekoniecznie nas nienawidzą… Ludzie tak naprawdę mają nas gdzieś. Dlaczego trzeba się skupić na tym co chcesz robić i zacząć to robić.
Zastanowienie się dlaczego nie mogą wyjść z progu jest bardzo ważne. Może myślą, że się z tego nie utrzymają…
Ale Ty też sie tego bałaś.
Dlatego oszczędzałam!
Może być też strach przed opinią rodziny, znajomych, przed tym, że ktoś zarzuci im niefrasobliwość albo brak rozsądku. Pandemia jednak pokazała, że życie jest przewrotne, że bezpieczeństwa nie daje też etat, że wielu ludzi, którzy pytali: “Olina, z czego Ty będziesz żyć jak rzucisz etat” dziś sami nie mają tych etatów, które miały być pewne.
Warto też szukać mądrych ludzi. Teraz widzę jaka to jest wartość. Ktoś, kto będzie stał z boku, przypomni Ci, żeby się nie zgubić, zada Ci odpowiednie pytania…
Dla Ciebie to była Twoja wydawczyni?
Na przykład. Ale też spotkanie z Kasią Piasecką. Czy też ludzie, których spotkałam dawno temu i dziś znowu mamy kontakt. Czy też to, co myśli o mnie Marta Soja, dla której pisałam kiedyś teksty na bloga Limango. Zobacz! To była praca, którą podjęłam, żeby utrzymać dziecko, a dzięki tym wywiadom poznałam Anię Sudoł. To była jedna z tych osób, która powtarzała, tak jak wszyscy w korpo, kiedyś to rzucę i będę podróżować, a wszyscy: “Tak Ania, tak, na pewno” a dziś Ania macha im wszystkim z Portugalii. Od ponad roku w podróży. To nie znaczy, że zawsze jest z górki…
No właśnie, to jest cudowne odkrycie! Ja ostatnio oglądam i słucham wywiadów z ludźmi z mojej branży, którzy zarządzają zespołami i refleksja jest wspólna, że każdy chce to czasem rzucić, bo ma dosyć. Bo to nie jest, tak że jak już raz poszło to już idzie. Tylko że to są górki i dołki.
Właśnie, jeśli mam powiedzieć główną wadę między etatem a pójściem na swoje, to to, że ciągle musisz szukać inspiracji, ciągle musisz się sama popychać. Nikt nie stanie obok i nie będzie tego robił za ciebie.
Pisząc dla Limango poznałam też Flow Mummy. Justyna też szukała pomysłu na siebie, miała różne etapy, miała współprace z markami, a potem znalazła na siebie pomysł – wydaje ebooki o zdrowym trybie życia, ludzie jej ufają, kupują jej produkty. Nishka, która przeszła na YouTube, Segritta, która zaczęła tworzyć zupełnie inne treści…
Zobacz ile wokół jest inspirujący historii!
Zdecydowanie. Dla mnie jest fascynujące i też chciałabym to przybliżać moim Czytelnikom jak twórcy sobie radzą z tymi momentami niemocy. Zrobił te oszczędności, zaczął robić te swoje projekty i widzi, że nie trybi.
Z drugiej strony, Ty też jesteś przykładem, że długo nie trybiło.
No nie trybiło. Abstrahując od tego co się dzieje w życiu, jest jeszcze aspekt zdrowia psychicznego, które u mnie nie zawsze było w formie. Więc bywało, że ja leżałam w kałuży własnego mułu i może to trzeba odczarowywać, że to jest po prostu integralna część procesu, że to się zadziewa każdemu kto coś robi, coś tworzy i myślę, że świadomość tego pomaga przetrwać. Kiedy miałam paraliż i nie mogłam pisać, mówiłam sobie: “Ola daj sobie ten czas, nie nakręcaj się, nie dokładaj sobie”.
I co szłaś zrobić kanapkę, wracałaś i szło albo mówiłaś sobie, teraz piszę najwyżej będę kasować?
Zajmowałam się czymś innym. Ja taką mam potrzebę, że coś zostało zrobione, że może nie zrobiłam tego co chciałam, ale zrobiłam coś innego i jeszcze to i tamto. Nie wyszło mi nic twórczego i intelektualnego? To chociaż posprzątałam łazienkę. Coś jest zrobione. Skończone. Żyjemy w świecie internetowych sukcesów i dróg, które z opowieści wyglądają na takie zawsze i tylko w górę. Musisz mieć kogoś, kto Ci od czasu do czasu przypomni jak to naprawdę wygląda.
Ja miałam taki etap twórczości, który mnie sparaliżował na dłużej, patrzyłam ciągle na innych, na większych: “kto to czyta, kto to ogląda, kto na tym zarabia jak tak można”. I w momencie, w którym ja to zostawiłam, to nie jest moja sprawa, ktoś tego potrzebuje, ktoś to lubi, to nie jest moje, nie muszę tego rozumieć, nie muszę tego krytykować. Idę dalej. Robię swoje. I wiem, że są ludzie, których to co robię nie bawi. Trudno, ja nie jestem dla nich. I wtedy to poszło.
To życzę Ci Ola, żeby szło. I dziękuję Ci za rozmowę. Dużo magii!
Zainteresował Cię wywiad? Sprawdź co mnie zainspirowało do stworzenia cyklu Serce i Rozum twórcy
A w przyszłym tygodniu zapraszam Cię do przeczytania wywiadu z Dawidem Tymińskim z bloga Dandy Core o wszystkich błędach jakie można popełnić przy samodzielnym wydaniu książki, ale nie tylko o tym.
Zdjęcia: Emilia Wilgosz Fotonka. Dziękuję Ola Radomska za udostępnienie zdjęć.