Czy da się zarobić na blogowaniu o seksie czyli Natalia Grubizna o tym, dlaczego nie pracuje za bartery
Dziękuję, że zgodziłaś się porozmawiać ze mną ponownie, po tym, jak pierwsza wersja naszej rozmowy zniknęła w niewiadomy sposób z mojego dyktafonu. Gdyby nie to, że bohaterowie moich wywiadów w cyklu Serce i Rozum Twórcy bardzo pozytywnie mnie wzmacniają, poszłabym się zakopać w stercie suchych liści, że jestem taką niezgułą i nie zapisałam naszej pierwszej rozmowy.
Nie ma sprawy. Czasem tak się dzieje. Pogadamy jeszcze raz.
Zacznę z grubej rury. Jesteś autorką bloga www.proseksualna.pl. Natalio, czy można powiedzieć, że zarabiasz na seksie? Jak Ty się w ogóle przedstawiasz?
Osobom postronnym, które spotykam po raz pierwszy, a które nie słyszały czym się zajmuję, mówię, że tworzę treści w Internecie.
A kiedy pytają na jaki temat?
To wtedy dopowiadam, że piszę o seksie. To nie jest dla mnie w żaden sposób wstydliwe. Seks jest tematem jak każdy inny, jak jedzenie, zdrowie, rozrywka, dlatego mówienie i pisanie o nim nie jest dla mnie w żaden sposób trudne. Ale rozumiem, że nie każdy ma tak jak ja. Kiedy więc mówię, w jakich tematach się specjalizuję i ktoś nabiera wody w usta i unika dalszej rozmowy, absolutnie nie cisnę. Jeśli ktoś ma jakieś pytania, to dopyta. Najczęściej rozmowa o mojej pracy to takie zaproszenie dla ludzi do zadawania pytań dotyczących ich własnych problemów czy jakichś nieuporządkowanych kwestii. Wtedy zaczyna się zupełnie inna historia.
Właściwie cały okres swojej twórczości internetowej mieszkasz za granicą. Widzisz różnicę, kiedy opowiadasz o tym, czym się zajmujesz, ludziom w Polsce i ludziom w innych krajach?
Przez pierwszy rok mojej twórczości mieszkałam w Polsce, to był mój przedostatni rok studiów. Zagranicą mieszkam od 7 lat. I tak, widzę różnicę. W Polsce często spotykam się z tym, że jak mówię, że piszę o seksie, to ludzie myślą, że tworzę opowiadania erotyczne albo prowadzę gabinet seksuologii.
Wyjaśnij mi proszę, specyfikę Twojej pracy
Myślę, że obszar, którym się zajmuję jest średnio zrozumiały.
Najczęściej spotykam się z pytaniami: “a na tym można coś zarobić? to nie jest hobby?” Dużo osób myśli, że moja działalność jest czymś, czym można zajmować się po pracy, a nie sama praca. Za granicą, według moich doświadczeń, wygląda to inaczej. Moje zajęcie jest traktowane tam jako zawód, coś co przynosi dochód. Mam swoją niszę, w ramach której tworzę treści, a ta niszowość, wbrew pozorom, jest w cenie. Dużo częściej słyszę komentarze: “Fajnie opowiedz coś więcej, jak do tego doszłaś”. Zresztą i w Holandii, gdzie obecnie mieszkam, i w Anglii gdzie mieszkałam wcześniej, freelancing czy praca z mediami, tworzenie treści, jest coraz powszechniejsze. Mam w swoim otoczeniu wiele osób wykonujących wolne zawody, które mają jakąś niszową specjalizację. Wydaje mi się, że w związku z tym, że ludzie mają tu też trochę inną wizję drogi zawodowej. Akceptowane jest to, że nie zawsze musi być to ścieżka: zyskujesz dyplom, szukasz pracy w zawodzie, a potem pracujesz w wyuczonym fachu i odkładasz na emeryturę. Jest większa swoboda, wolność i akceptacja faktu, że droga zawodowa może wyglądać inaczej. Że gdzieś w połowie można zmienić zdanie na temat tego, co chcesz w życiu robić, i to jest naturalnie przyjmowane. I więcej jest zrozumienia dla tego typu wolnych zawodów, pracy z domu itp.
I większe zrozumienie dla ludzi, którzy pracują przy seksie?
Wydaje mi się, że tak. Jeżeli chodzi o media brytyjskie czy niderlandzkie, tam jest więcej tematów seksuologicznych, takich w życiu codziennym, i poświęca się temu sporo miejsca. Dużo się też mówi o edukacji seksualnej, która może mieć wymiar formalny np. szkolny, ale też nieformalny, czyli coś takiego, co robię ja. Myślę, że obecność seksu, jego różnych aspektów w dyskursie publicznym jest nieco inna i stwarza większą atmosferę akceptacji do zajmowania się tego typu tematami. Seks nie jest tabu.
Ile lat już piszesz o seksie?
Jako ja, Proseksualna, osiem lat, a jeszcze rok wcześniej, czyli dziewięć lat temu tworzyłam treści do innych mediów.
A kiedy, przepraszam nie mogę się powstrzymać żeby nie zadać tego pytania w najgłupszy możliwy sposób: kiedy zaczęłaś zarabiać na seksie?
Na seksie zaczęłam zarabiać już w pierwszym roku blogowania. Właściwie po kilku miesiącach działalności, bo odezwał się do mnie sex shop, który chciał się zareklamować i uznał, że mój blog to będzie dobre miejsce. A tym, co mi pomogło zbudować rozpoznawalność, była wyjątkowość tego czym się zaczęłam zajmować i sposób w jaki to robiłam. Byłam blogiem o seksie, za którym stoi realna osoba, z imieniem i nazwiskiem, która pokazuje swoją twarz, co szybko podchwyciły media. Pojawiły się artykuły o mnie w portalach internetowych, dzięki czemu było mnie łatwiej znaleźć, dostrzec w sieci.
Blogujesz na temat, który w naszym kraju jest, nie chcę powiedzieć niepopularny, bo seks jest popularny (tak mi się przynajmniej wydaje), ale jest obarczony pewnym ciężarem, szczególnie w dyskusji publicznej. Czy Ty się spotkałaś z hejtem?
To jest ciekawe, bo na swoim blogu nie spotykam się zbyt często z hejtem, tak samo na swoich kanałach w mediach społecznościowych. To się, owszem, zdarza, ale zdarza się bardzo rzadko. Natomiast gdy jestem bohaterką jakiś wywiadów albo artykułów to często hejt pojawia się tam, ale myślę że powodem nie jestem ja, czy to o czym piszę, a po prostu fakt, że wokół tych mediów jest zgromadzona taka publiczność.
Miałam takie spostrzeżenia po publikacjach na gazeta.pl i były to komentarze typu “nie ruch… bym”, “na pewno zajmuje się seksem, bo nie ma faceta”.
Wiesz, kiedy najwięcej hejtu się na mnie wylało? Kiedy napisałam, że okres jest OK. Ktoś mi życzył żebym zdechła z wykrwawienia.
Ostatnio miałaś też swoje pięć minut sławy za sprawą newslettera prawicowej konserwatywnej organizacji, której nazwy nie będę wymieniać, bo nie chcę ich promować.
To był mój drugi występ w ich newsletterze. Za każdym razem trafiłam tam trochę rykoszetem. Jestem związana ze Stowarzyszeniem Grupa Stonewall z Poznania, które zajmuje się sprawami równościowymi, tematami społeczności LGBT+, edukacją seksualną itp.
Tej prawicowej organizacji przeszkadza to, że w Poznaniu dzieją się takie rzeczy. Za każdym razem narracja jest taka sama, że LGBT+ to pedofilia, bo oni stosują te terminy wymiennie, że chcą uczyć dzieci tego i tamtego, że edukacja seksualna to seksualizowanie nieletnich itp. No więc ja oberwałam za ten związek. Zostałam wymieniona z imienia, nazwiska i nazwy bloga, ponieważ zamieszczam recenzje wibratorów, zachęcam do masturbacji – słowem: Sodoma i Gomora. Oczywiście większość informacji na temat tego co i w jakiej ilości publikuje na blogu nie była prawdziwa albo wyrwana z kontekstu.
To się wiązało z hejtem?
A wiesz, że nie? Na blogu pojawił się jeden hejterski komentarz, który dość szybko wyłapałam i usunęłam. Zresztą to nawet nie był hejt, ale nie wiem jak to określić? Może pojazd? Ktoś napisał: “masz zjechane z godzin, babolu”. Nie wiem, co to znaczy mieć zjechane z godzin. Zapytałam Twittera, też nie wiedział. Szukałam w Google – też nic. Może autor chciał mi napisać, że jestem głupia. Nie wiem. Do tego odnotowałam na blogu ok. 500 dodatkowych odwiedzin w ciągu dnia.
Z linka?
Nie, nie, w newsletterze nie było linka do mojego bloga.
Czy Ty czujesz się bezpieczniej pisząc o seksie i mieszkając zagranicą? Czy myślisz, że pisałabyś swojego bloga mieszkając na stałe w Polsce?
Tak. I myślę, że miałabym z tego powodu więcej korzyści. Bo w związku z odległościami odpadają mi takie rzeczy jak np. występowanie w mediach. Bo na przykład teraz jest tak, że ktoś się do mnie odzywa, chce się ze mną spotkać np. następnego dnia w studio telewizyjnym czy radiowym, a dla mnie jest to fizycznie niewykonalne. A takie wystąpienia mogłyby mi pomóc w budowaniu popularności. Inna rzecz – mieszkając za granicą i tworząc na polski rynek mam inne powody do zmartwień np. kwestie finansowe. Za polskie stawki ciężko mieć dobry poziom życia w innym kraju.
No i doszłyśmy do pieniędzy. Jak rozkłada się u Ciebie dywersyfikacja przychodów? Jak pamiętam z naszej poprzedniej rozmowy, która mi się nie nagrała, są współprace, afiliacja, szkolenia, kursy, tworzenie treści dla marek i to nie tylko na polski rynek.
Jeśli chodzi o kampanie na blogu to ich jest najmniej. Ale co może zaciekawić innych twórców – pracuję też bezpośrednio z firmami z innych państw i jest o możliwe, także bez udziału agencji.
Dużo zarabiam na afiliacji, czyli w sposób pasywny. Mam afiliacje zarówno w polskich programach jak i w zagranicznych. W Polsce jest to głównie webePartners, jestem tam w kilku programach, głównym jest Kinky Winky, z któregomam najwyższe przychody. Z zagranicznych sieci afiliacyjnych jest to przede wszystkim Webgains, w której swój program ma Lovehoney, też jeden z moich klientów.
Niektórzy ludzie mnie za to znienawidzą, ale jestem też afiliantką Amazona. Tak, to jest temat na zupełnie inną dyskusję.
Co ja mogę powiedzieć jeśli sama używam Kindle i mam w domu dwa (drugi należy do mojego męża). Sama się nad tym od jakiegoś czasu zastanawiam, ale wtedy musiałabym czytać na innym urządzeniu, a nie ukrywam, że Kindle jest wygodny. Nie byłabym fair gdybym teraz zaczęła przewracać oczami i wygłaszać jakieś moralizujące kwestie.
Ja patrzę na to z innej perspektywy. Amazon sprawia, że wiele produktów staje się dostępnych dla ludzi. Także takich, do których nie mają dostępu w najbliższym otoczeniu. Są też marki na przykład Romp, która sprzedaż swoich produktów w internecie zaczęła wyłącznie od platformy Amazon. Postawili tam sklep i sprzedawali swoje gadżety erotyczne w ten sposób, na długo przed tym, zanim zaczęli sprzedawać np. w sex shopach.
Coraz mocniej skupiam się też na monetyzacji swojej ekspertyzy i swojego czasu, czyli prowadzę konsultacje, tworzę treści dla klientów, które zamawiają u mnie np. na strony sklepów czy serwisów internetowych. To są klienci nie tylko z Polski, bo piszę po polsku i po angielsku. Czasami dorywczo pracuję jako tłumaczka i copywriterka.
Prowadzę też warsztaty. Przed pandemią prowadziłam je na żywo, podczas lockdownu musiałam je przenieść do przestrzeni wirtualnej i okazało się, że to ma wiele zalet. Organizowanie ich w tej formie pozwala mi dotrzeć do osób, które stacjonarnie by się nie pojawiły z powodubo odległości, konieczności załatwienia noclegu albo własnych lęków społecznych. Warsztaty on-line obniżają też moje koszty. Nie muszę dojeżdżać, wynajmować sali, opłacać noclegu, więc mogę też zaproponować niższą cenę. Jasne, nic nie zastąpi osobistego kontaktu z drugim człowiekiem, ale mamy sytuację jaką mamy i musimy się nauczyć funkcjonować w tej rzeczywistości. Dało mi to też taką przestrzeń do zainwestowania we własne produkty, czyli activity book – zeszyt ćwiczeń dla dorosłych oraz kurs on-line.
Współpracuję też z uniwersytetem Erazma, z instytutem studiów międzynarodowych, na którym studiują ludzie z bardzo różnych kręgów kulturowych i prowadzę dla nich warsztaty, które skupiają się głównie na temacie konsensualności.
Podsumujmy – da się wyżyć z seksu?
Da się, ale kluczem jest dywersyfikacja. Z samych kampanii reklamowych bym się nie utrzymała, jest ich bardzo mało. Dlatego w moim obszarze dużo lepsze jest monetyzowanie wiedzy i ekspertyzy.
Wracając do monetyzowania. W środowisku polskich twórców mówi się, że nie pracujesz za barter. Kiedy rozmawiamy o kasie, a szczególnie o kasie za promocję i recenzje książek, to jesteś wskazywana jako ta, która umie walczyć o swoje i nie pracuje za darmo. Jest kampania promująca książkę, trzech twórców dostaje jako wynagrodzenie egzemplarz, a Ty dostajesz hajs… Jak Ci się to udaje?
Bo nie daję innej opcji? Od pierwszej komunikacji podkreślam, że współpracuję wyłącznie komercyjnie. Zresztą na moim blogu, w zakładce do kontaktu, jest napisane, że nie współpracuję barterowo, więc myślę, że to podkreślenie odsiewa część ofert. Tak samo mam na stronie zapis, że przesłanie przesyłki kreatywnej czy daru losu nie gwarantuje publikacji. Pomaga mi też to, że jestem dość elastyczna w kwestiach finansowych. Mam w sobie dużo zrozumienia dla różnych grup klientów. Mam dynamiczny cennik, analizuję każdą ofertę indywidualnie i są marki, które mogą liczyć na bardzo preferencyjne warunki współpracy, bo na przykład widzę w nich świetną historię, determinację, pasję i chcę im zwyczajnie pomóc. Ale nie podejmuję pracy za darmo. To moja etyka. Wiem, że jeśli raz się ugnę, to potem może być raz drugi albo trzeci, a tego nie chcę. Szczególnie, że część marek jeśli dostanie coś gratis i nawet przyniesie jej to korzyści, to potem nie chce zmieniać reguł gry i zacząć płacić za coś, co wcześniej nic nie kosztowało.
Z rozmów z innymi twórcami widzę, że branża książkowa często jeszcze oczekuje recenzji za egzemplarz książki. Mimo, że tym rynkiem rządzi dokładnie ten sam mechanizm co każdym innym – książka jest produktem, który ma się sprzedać, przynieść zysk autorowi, wydawcy i sprzedawcom, to jest pewne oczekiwanie, że za czytanie (i recenzowanie) książek nie powinno się płacić. Że książka to takie dobro dla głowy…
Tak, że to taki produkt związany z kulturą, a czytanie to coś nobilitującego. Ja mam chyba do tego inne podejście. Książka to produkt komercyjny. Ktoś dostał pieniądze, żeby ją napisać, a wydawca dostanie pieniądze ze sprzedaży. Ta książka ma cenę nadrukowaną na okładce, czyli nie jest takim dobrem ogólnodostępnym. Jest produktem, który ktoś chce sprzedać jak sukienkę czy krem.
Często twórcy boją się odmawiać, bo jeśli raz odmówią, to potem taki wydawca do nich nie wróci. Jak Ty odmawiasz? Przychodzi firma i mówi: chcielibyśmy recenzję, ale nie mamy pieniędzy, więc dziękujesz i zapraszasz innym razem. Wracają? Czy przekreślasz w ten sposób definitywnie szansę na współpracę.
To zależy. Zawsze staram się wyjaśnić moje stanowisko. Tłumaczę, że przeczytanie książki, przygotowanie recenzji to jest czas, który muszę w to włożyć. Nie odmawiam nie, bo nie. Jestem życzliwa, ale asertywna. Bez ironii życzę powodzenia, zapraszam do kontaktu w przyszłości, mówiąc na jakich zasadach wygląda współpraca ze mną. I często wydawnictwa wracają.
Jak już mówiłam – jestem elastyczna, mam dynamiczny cennik, jestem otwarta na kompromisy np. mogę obniżyć wynagrodzenie, jeśli np. zostanę patronem książki, a na okładce znajdzie się logo mojego bloga. Ale nigdy nie obniżam cen do zera, bo uważam że mój czas włożony w projekt jest cenny.
Te same kryteria stosujesz wobec organizatorów płatnych eventów.
Tak, jeśli impreza jest biletowana, a organizator chce mnie zaprosić jako prelegentkę, osobę prowadzącą warsztaty – to oczekuję wynagrodzenia. Jakiś czas temu dostałam propozycję, aby opracować koncepcję bloku tematycznego i poprowadzenie części programu podczas pewnej konferencji, na którą wejściówki były płatne i to niemało, ale prelegenci mieli pracować pro bono. Bonusem dla nich miał być dostęp do wystawców, CEO różnych biznesów, potencjalnych “inwestorów”. Oczywiście, dla kogoś to może być wartość i ja tego nie oceniam. Ale spójrzmy na to z mojej perspektywy – aby wziąć udział w evencie, musiałabym opłacić transport, nocleg, czyli dopłacić do bycia ekspertką, na dodatek z wieloletnim stażem. A wiesz co do dziś budzi mój największy niesmak?CEO tej organizacji komunikuje głośno, gdzie tylko może: “płaćmy kobietom za ich pracę”.
No właśnie czasem mam wrażenie, że to wszystko jest bardzo rozmyte. Firma mówi: “Nasza konferencja jest za darmo, nie możemy zapłacić prelegentom, przecież my na tym nie zarabiamy…” Ale nawet jeśli firma robi darmowy event, to przecież czerpie z tego korzyści. Zdobywa uznanie, ludzie widzą w niej wartość dodaną, w przyszłości wybiorą jej produkty…
Interesujący mówca, ciekawy program przyciągną publiczność. Firma zmonetyzuje to w przyszłości. Dlatego uważam, że ludziom powinno się płacić za ich wiedzę i czas.
Zwłaszcza, że Ty w swoją wiedzę ciągle inwestujesz i to wcale nie są małe pieniądze.
Cały czas robię kursy, szkolenia, rozwijam się. Np. kiedy zaczął się lockdown, ukończyłam szkolenie, jak prowadzić teleterapię, jakich narzędzi używać w doradztwie online.
Mam na swoim blogu opcję mikrodonacji. Czytelnicy mogą mi postawić kawę, kiedy chcą podziękować mi za wyjątkowo przydatny artykuł. Obiecałam sobie, że tę kasę wykorzystuję na doszkalanie się. Dzięki mikrodonacjom opłaciłam m.in. roczny hosting podcastu, a z nadwyżki opłaciłam udział w trzydniowym szkoleniu. I jasne, wyłuskałabym tę kasę i tak, i tak, ale kiedy widzę, że ludzie chcą inwestować we mnie, to mi samej chce się jeszcze bardziej inwestować w siebie.
Ile do tej pory tych wirtualnych kawek Ci postawiono?
Dostałam już ponad sto dwadzieścia “nakawków”. Ale o wiele ważniejsze od samej kasy jest to, że ludzie często dodają prywatną wiadomość: ”hej, dzięki, Twój artykuł mi pomógł, wysyłam Ci kawkę!” To jest bardzo miłe!
To jeszcze na koniec chciałabym opowiedzieć o bardzo fajnej rzeczy, którą zrobiłaś podczas lockdownu. Organizowałaś warsztaty i przeznaczyłaś pulę wejściówek dla osób, które miały trudniejszą sytuację finansową…
Robiłam trzy warsztaty online i na każdy przeznaczyłam pulę 10 biletów w opcji “zapłać, ile możesz”. Miałam świadomość, że przez COVID19 część ludzi straciło pracę, część miała niepewną sytuację finansową. A ja mam też takie założenie, że dobry seks nie może być luksusem i chcę wyceniać produkty i usługi dla klienta indywidualnego tak, aby były one dostępne. Zdecydowałam więc, że dla osób, które nie mogą sobie pozwolić na zakup normalnego biletu (który też nie był bardzo drogi, bo kosztował 15 zł), będzie obowiązywała opłata “ile możesz” od 1 zł. Wystarczyło, że osoba zrobiła przelew na jakąś kwotę, w tytule przelewu podała maila, na którego chce mieć dostęp do spotkania i już mogła brać udział. Ale byli też ludzie, którzy zdecydowali się zapłacić więcej. I zamiast 15 złotych płacili wyższą kwotę. I to było dla mnie mega miłe. I pokazało też, że mam fajnych czytelników.
Oprócz bloga, pracy dla klientów, konsultacji, szkoleń, masz też podcast. Wszystko robisz sama?
O, właśnie! Podczas naszej poprzedniej rozmowy powiedziałam Ci o rozgraniczaniu, co mam, a czego nie mam i wróćmy do tego na chwilę. Zanim uruchomiłam cały proces wokół mojego zeszytu ćwiczeń i sklepu internetowego, w którym będę go sprzedawać, usiadłam z kartką i zrobiłam sobie taki eksperyment myślowo-kartkowy – co mam, a czego nie mam. Chciałam namierzyć, co może być dla mnie przeszkodą, żeby taki projekt stworzyć. I po jednej stronie wypisałam sobie zasoby: mam pomysł, mam chęć, umiejętność, mam dowód, że to działa na ludzi, mam jakieś zasoby finansowe, mam społeczność… Po drugiej stronie wypisałam to, czego nie mam. Na przykład – nie mam umiejętności graficznych, nie umiem postawić sklepu… ale właśnie wtedy popatrzyłam, że jednym z zasobów które mam, są pieniądze. Więc mogłam postawić strzałkę i to, że czegoś nie mam przestało być blokerem, bo mogłam to sobie zapewnić w inny sposób.
Są podcasterzy, którzy zlecają montaż podcastu na zewnątrz, ja robię to samodzielnie. Po prostu zdobyłam te umiejętności, ktoś inny woli zapłacić za zrobienie tego i to jest jak najbardziej okej.
Myślę, że gdyby każdy przed jakimś ważnym zadaniem, projektem usiadł z kartką, spisał co ma, a czego nie ma, to wyszłoby, że ma więcej niż mu się wydaje. Czasem sam lęk paraliżuje nas bardziej niż faktyczne ograniczenia, a ograniczają nas emocje, nie fakty. Dlatego polecam ten eksperyment kartkowy. Nie w głowie, nie w myślach – na kartce.
Zgadzam się z Tobą w stu procentach. Czasem te zasoby, których nam brakuje, mają na przykład nasi znajomi. Napisałeś ebooka, masz małą społeczność, ale może ktoś z Twoich znajomych z kim temat publikacji się zazębia ma większą. I może kiedy go przeczyta uzna, że warto polecić go swoim czytelnikom. I trafisz do szerszego grona odbiorców.
Dlatego ja bardzo polecam ten eksperyment ze spisaniem sobie tej listy mam – nie mam. Myślę, że to bardzo pomaga.
Jaką radę dałabyś sobie z początku swojej drogi?
Nie bój się tworzyć własnych produktów. Przestań liczyć na zewnętrzną walidację tego, co robisz. Kiedy zaczynałam tworzyć treści, blogi już zarabiały. Ale w mojej niszy nie było takich współprac dużo. Zresztą do dziś jest tak, że na blogi o seksie przychodzą głównie marki związane z tą dziedziną. Sex shopy, producenci gadżetów erotycznych, wydawcy… A przecież czytelnicy blogów o seksie jedzą, podróżują, chodzą do kina, jeżdżą na rowerze.
Też obserwuję to zjawisko i staram się zmieniać myślenie osób decyzyjnych, ale nie jest łatwo. Marki nie są zbyt chętne by promować produkt poza swoją kategorią. I tak firmy robiące żywność chcą blogerów kulinarnych, te od kosmetyków instagramerki beauty, a producenci rowerów twórców fit treści. A przecież często bardzo ciekawa i zauważalna kampania może powstać z influencerem z zupełnie innej branży. Na przykład na blogu o rowerach wpis o odzieży nie sportowej, może zbudować fajny zasięg, bo przecież po zejściu z rowerów ludzie też noszą ubrania. Nie tylko sportowe.
Jak mamy bloga o seksie to promuje się na nim producent wibratorów albo kubeczków menstruacyjnych, a producent perfum już nie.
Czytelnicy na moim blogu są zainteresowani naprawdę różnymi tematami. Ostatnio pisałam artykuł o masturbacji i kinku. Jako jedną z opcji przedstawiłam matę do akupresury. I nagle wywiązała się cała dyskusja, że są i maty, i wałki do fizjoterapii – ludzie zaczęli się wymieniać swoimi doświadczeniami i pomysłami. To są całe grupy produktów, które interesują moją publiczność. Na przykład tematy okołokulinarne związane ze zmysłową kuchnią…Albo fajne miejscówki, wyjazdy. Kiedyś dla jednego z klientów pisałam artykuł o najseksowniejszych hotelach.
Czy w 2020 roku warto nadal zakładać blogi? Czy według Ciebie ma to jeszcze sens?
Blog to jest Twoje miejsce w sieci. Nawet nie chodzi o to, by był to blog traktowany jako zbiór postów, ale po prostu Twój adres, Twoja domena. Platformy typu Facebook, Youtube, TikTok użyczają Ci miejsca, możesz tam zbudować publiczność, ale jesteś w pełni zależna od regulaminu i algorytmów. Wystarczy zmiana regulaminu i nagle Twoje konto może zostać zablokowane, a Ty tracisz dostęp do swoich obserwatorów i Twojego contentu może tam w jednej chwili nie być. Dlatego ja namawiam do stawiania na własne platformy, na swoje miejsce w sieci. To ma nadal sens i daje wiele korzyści.
I jest to chyba najbezpieczniejsza forma – regulujemy płatność i to jest nasze. Więc tak, startując dziś w sieci nadal zakładałabym bloga, może nie z taką nadzieją, że będę zarabiać na współpracach, ale z myślą, by tworzyć markę osobistą i monetyzować wiedzę.
Bardzo się z Tobą zgadzam! Szczególnie teraz gdy Facebook wprowadził nowy widok i ja nie mogę się w nim odnaleźć. Na takie zmiany nie mamy wpływu, a mogą powodować, że nasze treści będą np. mniej widoczne albo że ludzie będą z serwisu mniej korzystać, a tym samym nasze treści nie będą do nich docierać.
Są też kwestie cięcia zasięgów i wiele innych. Dlatego warto stawiać na budowanie własnej listy mailingowej itp. Ja stawiam na podział: 80% treści tworzę u siebie i 20% na mediach społecznościowych. Bo widziałam już akcje, że komuś usuwali konto, na którym miał kilkadziesiąt tysięcy obserwatorów, a to była jego jedyna platforma komunikacji. I w jednej chwili cała praca zniknęła.
Natalio, dziękuję Ci za rozmowę! I czekam na Twój zeszyt ćwiczeń, którego pemiera jeszcze w tym miesiącu!
Fot: materiały WebePartner archiwum prywatne Natalia Grubizna
Więcej o cyklu Serce i Rozum twórcy:
Pomocny poradnik dla tych, którzy chcą tworzyć
Inne wywiady w cyklu:
Nie zawsze idzie z górki Ola Radomska z Mam wąptliwość
Wydanie własnej książki przypłaciliśmy kryzysem w zespole Dawid Tymiński z Dandycore