Czy istnieje życie po blogu czyli Jan Favre o tym dlaczego zniknął z blogosfery i co pomaga blogerowi znaleźć pracę [wywiad]
O tym, że znowu publikujesz dowiedziałam się trochę przez przypadek. Maciek napisał na stories, że wraca Janek i od razu z dobrymi poleceniami. Czy zatem możemy potwierdzić, że wracasz?
Żeby odpowiedzieć na to pytanie najpierw musiałbym odpowiedzieć dlaczego zniknąłem. Bo jest to powiązane.
Zniknąłem, ponieważ po prawie siedmiu latach blogowania, zadałem sobie pytanie czy ja mam jeszcze coś do powiedzenia w tej formule? Czy raczej wynika to z siły rozpędu – , jestem w tym, bo robię to już tyle lat, na tym zarabiam i z tego żyję? Wiesz, to trochę jak z byciem w wieloletnim związku. Czy jesteś w nim, bo trwa to już tyle lat i się przyzwyczaiłaś, czy jednak dlatego, że nadal cię to jara…? No i nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na to pytanie więc stwierdziłem, że może trzeba zrobić sobie przerwę, a odpowiedź przyjdzie sama. I tak minął mniej więcej rok. Poczułem, że brakuje mi pisania do sieci, bo jednak robiłem to z zajawki i pasji, a nie wyłącznie z biznesowej kalkulacji. Na pewno nie będę pisał już tak często jak wcześniej, ale w momencie gdy będę czuł, że faktycznie mam coś do istotnego do powiedzenia, że chcę zabrać głos w jakiejś sprawie to go zabiorę. A że akurat mamy bardzo ciekawe czasy i wiele tematów, w których warto zabierać głos, to stwierdziłem, że to jest dobry moment…
A powiedziałeś taką ciekawą i ważną rzecz – że Ty, przed zniknięciem z sieci, żyłeś już właściwie tylko z blogowania…
Tak, pięć lat żyłem wyłącznie z tego, więc całkiem długo. W sumie mogę powiedzieć, że dużą część dorosłego życia
A rozwiń proszę co to znaczy żyć z blogowania. Dziś życie z blogowania to nie tylko współprace komercyjne. Twórcy prowadzą szkolenia, tworzą produkty fizyczne i cyfrowe, są konsultantami. To też życie z blogowania, tylko w inny sposób. Jak było w Twoim przypadku? Ja utrzymywałem się wyłącznie ze współprac z markami.
To mamy bardzo ciekawy wstęp do pytania z czego żył Janek gdy go nie było w blogosferze.
Posłuchałem rad wszystkich moich hejterów i poszedłem do normalnej pracy.
I co robisz w normalnej pracy?
Zajmuję się tym, czym zajmowałem się przed blogowaniem – marketingiem.
Czy to była trudna decyzja żeby z osoby, która jest niezależnym twórcą, który wiadomo śpi do południa, a wieczorami chodzi na imprezy, premiery i rauty, by iść do pracy, która wymaga wstawania o określonej godzinie, dojeżdżania do biura, podporządkowania się szefowi, realizowania KPI, odhaczania punktów na ścieżce rozwoju…
Nie była to dla mnie jakaś wyjątkowo trudna decyzja. Nie miałem tak, że się z tym miotałem, że nie przespałem iluś nocy. Raczej była to dla mnie bardzo oczywista droga i było to dla mnie mega interesujące. Popchnęła mnie w tę stronę zdecydowanie ciekawość, bo odkąd skończyłem studia – utrzymywałem się wyłącznie z blogowania, więc chciałem zobaczyć jak wygląda inna ścieżka.
Tak sobie myślę, że może jakaś część blogerów ma też takie rozkminy “czy ja jeszcze lubię to co robię, czy mam z tego fun, czy ja mam jeszcze coś do powiedzenia”. Ile czasu Ci zajęło od momentu kiedy poczułeś, że chcesz sobie zrobić przerwę, do momentu kiedy znalazłeś sobie pracę i opublikowałeś ostatni tekst? Ty się nie pożegnałeś z Czytelnikami?
Nie żegnałem się, bo też nie czułem takiej potrzeby. Nie chcę mówić, że to była spontaniczna decyzja, ale nie byłem chory, nie umierałem, nie czułem, że to jest czas na jakieś wielkie pożegnanie. A ile to zajęło czasu? W sumie nie wiem. Gdy stwierdziłem, że chcę spróbować innej ścieżki, że w tym momencie nie mam nic do powiedzenia i nie chcę robić tego na siłę, to z tygodnia na tydzień zacząłem szukać pracy i dość szybko znalazłem.
Czy to praca znalazła Ciebie, czy jak zwykły śmiertelnik, przeglądałeś oferty, stworzyłeś CV i zacząłeś wysyłać je do firm?
Praca mnie nie szukała, bo raczej nikt nie podejrzewał, że będę tym zainteresowany, więc zwyczajnie stworzyłem CV i je rozesłałem.
Jak reagowali potencjalni pracodawcy na informację, że przez ostatnich pięć lat byłeś blogerem?
Różnie. Byłem na rozmowach w miejscach, gdzie osoba przeprowadzająca rozmowę czytała mnie wcześniej i znała mnie z internetu. To było mega miłe. I mogę powiedzieć, że dzięki temu było mi łatwiej, bo ten człowiek wiedział co robię, czym się zajmuję. Nie musiałem od zera udowadniać tego co potrafię.
Ale były też miejsca gdzie rekruter był zaskoczony, bo jednak więcej osób w okolicach trzydziestki rzuca pracę, by zacząć swój biznes, niż rzuca swój biznes, by zacząć pracę na etacie.
W innych miejscach z kolei byłem po prostu zwyczajnym kandydatem. Byłem anonimowy.
A kto zauważył, że przestałeś pisać? Ktoś z Czytelników, a może ktoś z blogosfery, odezwał się, zapytał co się dzieje, gdzie znikasz?
Zauważyło sporo osób, czym byłem bardzo zaskoczony. W internecie przecież tyle się cały czas dzieje! To już nie są czasy gdy ktoś wpisuje w wyszukiwarce adres bloga, by wejść i poczytać nowe treści, tylko albo mu wyskoczy post na fejsie albo nie, a jeśli nie, to ten ktoś nawet nie wie, że twórca nie pisze, bo jest atakowany innymi informacjami. Więc byłem bardzo zaskoczony, że ludzie to zauważyli. Bo byli to i Czytelnicy i inni twórcy i to było bardzo miłe, bo pytali czy wszystko w porządku, czy wszystko okej. Mogę powiedzieć, że to dobrze o nas świadczy, bo nie jesteśmy obojętni na drugą osobę, tylko widząc niepokojące sygnały reagujemy.
I jak ludzie reagowali na Twoją decyzję o przerwie w blogowaniu?
Część osób mówiła, że szkoda, a część że rozumie i życzy powodzenia.
Pytam nie bez powodu, bo ja się spotkałam z takim stwierdzeniem, że Ciebie wykończył self publishing…Samodzielnie wydałeś dwie książki i to w krótkim czasie. Ta pierwsza poszła bardziej spektakularnie, dobrze pamiętam? Czy Janka wykończyło to, że zaczął wydawać swoje książki?
Chyba nie do końca rozumiem, w jakim sensie wykończyło?
Może w takim sensie, że odebrało energię do dalszego tworzenia, spowodowało, że wycofałeś się z blogosfery, bo to było takie ciężkie i przytłaczające…
Może tak: ogólnie proces pisania powieści jest bardzo wykańczający. Tworzysz historię, bohaterów, cały przedstawiony świat. Tworząc powieść musisz żyć w tym świecie, momentami wręcz ocierasz się o chorobę psychiczną, bo wmawiasz sobie, że jesteś kimś innym i jesteś gdzie indziej. Później cała organizacja procesu wydania książki też jest bardzo intensywna, szczególnie gdy robisz to zaraz po zakończeniu pisania, co ja zrobiłem. Więc tak to było mocno wyczerpujące, ale nie dlatego przestałem blogować. Bardziej bym powiedział, że pisanie powieści jest gdzieś osiem poziomów wyżej niż pisanie felietonów na bloga, i gdy dojdziesz już do tego etapu, że piszesz te powieści, to to pisanie na bloga jara cię już trochę mniej. Felietonów do sieci napisałem ponad 1000 , więc napisanie kolejnego nie było już dla mnie jakimś turbo wyzwaniem, a napisanie kolejnej powieści tak.
No i powieści nie da się pisać jednej za drugą, potrzebujesz kolejnych przeżyć, obserwacji, by mieć z czego tworzyć kolejne światy, więc nie mogłem usiąść i pisać od razu trzeciej mimo, że miałem na nią plan.
Pisanie książki to jedno, ale samodzielne wydanie to drugie. Co było dla Ciebie bardziej wyczerpujące?
Jedno i drugie szczerze mówiąc. To jest zestaw innych umiejętności do pisania i innych do wydawania. Przy pisaniu jesteś pisarzem, przy wydawaniu jesteś project managerem, sprzedawcą i marketingowcem – wchodzisz w kompletnie inne role. I warto jest postawić między tymi procesami grubą kreskę. Gdy piszesz starasz się być kreatywny, natchniony, myśleć twórczo, a gdy zajmujesz się wydawaniem masz produkt do sprzedania i niezależnie od tego czy to jest ręcznik, mydło czy cebula musisz to sprzedać. I myśleć o tym swoim wychuchanym dziecku, jak o każdym innym produkcie, który trzeba sprzedać.
A czemu nie z wydawnictwem? Po wywiadzie z Dawidem Tymińskim, który też zdecydował się na self publishing pojawiło się sporo głosów twórców, że jednak wydanie w wydawnictwie jest lepsze. Miałeś już chyba taką pozycję jako bloger, że mógłbyś podpisać dobrą umowę.
Były nawet takie rozmowy, ale nie wiedziałem za bardzo dlaczego miałbym to zrobić. Co dałoby mi wydawnictwo, czego nie dałbym sobie sam.
Jasne, ten cały proces wydawania nie byłby na mojej głowie, co przechyla szalę na korzyść wydawnictwa. Z drugiej jednak strony, patrząc na to jak wygląda promocja książek twórców internetowych wydanych przez wydawnictwa, mam wrażenie że to się trochę sprowadza do sprzedawania książki blogera jego odbiorcom.
Druga sprawa, Ty dostajesz z tego 10% brutto – czasem od ceny na okładce, czasem od ceny hurtowej.Ja przy selfpublishingu miałem na rękę ok. 25 zł od każdego egzemplarza. Nieporównywalnie więcej.
A zwróciły Ci się koszty jednej i drugiej książki?
Jasne, zarobiłem na nich. Wracając jeszcze do poprzedniego pytania chciałem dodać, że Michał Szafrański zrobił tytaniczną robotę, przetarł szlaki, dał gotowy poradnik jak wydać się samemu, łącznie z listą podwykonawców, do których trzeba uderzyć. Stwierdziłem, że skoro dostałem na tacy krok po kroku jak to zrobić, grzechem byłoby nie spróbować.
Czyli możemy zdementować, że musiałeś iść do “prawdziwej pracy” żeby zarobić na koszty zabawy self publishingiem?
Spokojnie, wyszedłem na plus i przy pierwszej i przy drugiej powieści. Nie zadłużyłem się w Providencie, ani nie ścigali mnie lichwiarze. Zresztą na blogu opisywałem jakie były dokładne koszty wydania drugiej powieści.
Ile sprzedałeś nakładu obu książek łącznie?
To powiem przy trzeciej książce.
Jak zrobisz inwentaryzację magazynu? Ale czekaj! Powiedziałeś przy trzeciej książce? Będzie trzecia powieść? Ona się pisze, wydaje? Na jakim etapie są prace nad trzecią powieścią?
Powiedzmy, że jestem w połowie prac nad treścią.
Też self?
Raczej tak. Przy trzeciej już mnie raczej nic nie zaskoczy.
No wiesz, jest element, który Cię może zaskoczyć. To ten Twój rok bez aktywności. Zupełnie inaczej sprzedaje się książkę publiczności, w której głowach jest się obecnym, a inaczej kiedy wiesz… Ciebie w tej chwili nie ma.
Jasne. Powiedziałbym, że już jestem i że przyjęcie było bardzo spoko. Ale masz rację, jak najbardziej zdaję sobie z tego sprawę.
Czy Ty jesteś cyniczny? Wracasz po to by sprzedać trzecią powieść?
Cyniczny jest złym słowem w kontekście sprzedawania powieści, bo to jest chyba najtrudniejszy gatunkowo materiał do sprzedania. Już chyba faktycznie łatwiej byłoby z tą cebulą.
Jaki był odbiór gdy opublikowałeś po raz pierwszy po tak długiej przerwie?
Mega pozytywny, zupełnie się nie spodziewałem, byłem bardzo zaskoczony.
Czy to Cię zachęciło? Teraz już będziesz tworzył w sposób regularny?
Przeciwnie, to mi dało do myślenia, że ktoś na to czeka, że dla kogoś to jest istotne, tym bardziej po takiej przerwie nie mogę ani nie chcę publikować czegokolwiek, byleby tylko pojawiło się coś nowego
A jak zareagowały marki, kiedy dowiedziały się, że Ty już nie będziesz tworzyć? Utrzymywałeś się ze współprac, więc pewnie trochę tych maili na skrzynkę wpadało i nagle powiedziałeś: “nie mogę już z państwem zrobić kampanii, bo nie będę już blogował”.
Różnie to wyglądało. Po to przestałem blogować, by odpocząć od ciągłego bycia online, więc w pewnym momencie przestałem też sprawdzać skrzynkę. Zwyczajnie nie odpisywałem, za co teraz mogę przeprosić wszystkie osoby, które do mnie pisały, a nie dostały odpowiedzi.
Myślisz, że marki jeszcze do Ciebie wrócą?
Szczerze mówiąc nie skupiam się na tym, bo nie mam w planach wracać do tego co było i żyć wyłącznie ze współpracy z markami. Jeśli ktoś fajny się odezwie ze spoko akcją – to pewnie, ale nie jest to moim priorytetem.
A nie boisz się utraty pracy z powodu blogowania? Żyjemy jak sam mówisz, w specyficznych czasach. Przykład z ostatnich dni: Agnieszka Szydłowska, dziennikarka, która solidarnie z kolegami odeszła z dewastowanej radiowej Trójki, została krótko po tym zwolniona z TVP Kultura. Niby rzeczy się nie wiążą, ale patrząc trochę szerzej możemy uznać, że zwolnienie jest reperkusją odejścia. Obserwuję w polskiej blogosferze, że osoby które odważnie zabierają głos, to często też osoby, które jednocześnie same sobie swoje miejsce pracy tworzą np. Ryfka, Krzysiek Gonciarz… Ich pozycja zawodowa pozwala im mówić o tematach gorących, bo nie boją się utraty pracy. Ty pracujesz dla kogoś, pytanie czy będziesz musiał wyważyć czy się opłaca.
Po stronie pracodawców też są osoby, które uważają że np. prześladowanie osób ze środowisk LGBT+ nie jest okej i że trzeba zabrać głos w ich obronie. I myślę, że takich ludzi jest więcej. Takich, którzy nie zgadzają się na to by gnębić ludzi ze względu na ich orientację seksualną czy kolor skóry.
A myślisz, że przyjdzie taki moment, że będziesz musiał to kalkulować? Że z jednej strony będziesz chciał zabrać głos, a z drugiej to, że nie jesteś niezależnym twórcą, tylko jesteś zawodowo umocowany, będzie sprawiało, że sam sobie będziesz zakładał kaganiec?
Nigdy nie jesteś tak do końca niezależna. W momencie gdy utrzymywałem się ze współprac też mogłem kalkulować co się stanie gdy powiem A albo B, że przestaną się odzywać do mnie marki, a może nawet nie marki, tylko ktoś w agencji. Bo przecież ktoś kto wybiera osoby do współpracy też może być z przeciwnej opcji i zdecydować, że nie odezwie się do mnie, bo mam takie, a nie inne poglądy. To nie jest więc specjalna sytuacja, tylko codzienna. Tak samo osoby, które żyją ze szkoleń – ktoś te szkolenia organizuje, ktoś je zaprasza. Zawsze jest ryzyko, niezależnie od tego kto Ci płaci, bo zawsze jest się od kogoś zależnym.
Przez ten rok kiedy nie byłeś aktywny śledziłeś co się dzieje w blogosferze? Dostrzegasz w niej zmiany?
Najistotniejszą zmianą jest to, że ludzie nie chcą już zakładać blogów, tylko Instagrama i pytają o to jak się wybić właśnie w tym kanale. Wielu twórców poszerzyło swoje kanały właśnie o Instagram, często tworząc z niego swoje główne medium. Przy słowie pisanym zostają głównie blogerzy specjalistyczni, reszta koncentruje się bardziej na formach bardziej wizualnych.
Wielu twórców, szczególnie tych, którzy całość pieniędzy na życie czerpią z blogowania, nie wyobraża sobie, że musieliby robić coś innego. To byłby dla nich koniec świata. I z jednej strony są gotowi zgodzić się na wiele kompromisów, a drugiej nawet to może nie wystarczyć jeśli np. dziś żyją z blogowania parentingowego, a za kilka lat dzieci powiedzą, że nie chcą w tym brać udziału, bo mają już swoich znajomych, swoje życie. Fakt, że możesz powiedzieć hej po tej drugiej stronie jest normalne życie i da się – jest bardzo pokrzepiający.
U mnie to akurat było w drugą stronę. Mój dzień wyglądał tak, że wstawałem z łóżka i przechodziłem 2 metry do biurka by pracować. Perspektywa, że będę chodził do biura, spotykał ludzi, wychodził z domu, miał kontakt ze światem, była dla mnie bardzo atrakcyjna. Była czymś, czego chciałem i na co się cieszyłem.
Chodzi mi o to, nie wiem czy to kiedyś czułeś, że miałeś lepiej niż inni. Że mogłeś spać do 9, mogłeś imprezować do późna, bo nie musiałeś się martwić, że kolejnego dnia musisz być wypoczęty, wyprasowany. Mogłeś pracować z dowolnego miejsca na świecie, robić sobie wakacje, wtedy, kiedy inni nie mogli. Środowisko twórców jest jednak trochę uprzywilejowane.
Z tym wszystkim się zgadzam. To wszystko jest prawdą. Druga strona medalu jest jednak taka, że jak pracujesz dla siebie to jesteś w pracy 7 dni w tygodniu, 24 godziny na dobę.
Jakby się okazało, że wywaliło mi serwer o godzinie 21 w sobotę, to nie jest tak, że mówię: “a dobra, zajmę się tym jutro”, tylko trzeba reagować natychmiast. Inny przykład: postanowiłaś, że robisz sobie krótkie wakacje, a tu dostajesz na skrzynkę super propozycję współpracy, tylko musisz odpisać z pomysłem jeszcze tego samego dnia. I masz do wyboru, że albo to olejesz i raz: nie dostaniesz tej współpracy, która może być bardzo fajna, oraz dwa: ta firma albo agencja może się już więcej do ciebie nie odezwać, bo widzi, że jest problem z kontaktem i odpisywaniem na bieżąco. Więc robisz sobie przerwę w tych wakacjach i wracasz myślami do pracy.
Inna kwestia, pracując na etacie masz prawo do L4, do bycia chorym. Gdy jesteś pełnoetatowym blogerem j trudno powiedzieć czytelnikom: ej sorry, byłam chora, złamałam rękę i nic nie opublikuję przez 2 tygodnie. Zresztą czytelnicy może, zrozumieją, ale wyobraź sobie, że masz zaplanowane współprace i trafiasz do szpitala, bo masz koronawirusa i nie jesteś w stanie wywiązać się z umowy.
Kończąc naszą rozmowę chciałabym podsumować jak wygląda życie po blogu. Czy udaje się miękko wylądować i mieć fajną, rozwijającą pracę, czy niestety, nie udaje i jedne co czeka na blogera po blogowaniu to siedzenie na kasie w markecie albo kopanie rowów?
Nie demonizowałbym tak fizycznej pracy, która zaczyna się i kończy o konkretnej godzinie, zwłaszcza w kontekście bycia freelancerem przyspawanym do komputera i telefonu. Wracając do tematu, jest publiczna beka z blogerów, że całe dnie nic nie robią i gdyby poszliby do prawdziwej pracy, wyszłoby, że nic nie potrafią.
Kiedy zacząłem się zastanawiać co umiem, by wypisać listę umiejętnośći do CV, okazało się, że jest tego całkiem sporo. Po pierwsze operowanie słowem pisanym, czyli copywriting, po drugie, prowadziłem profil na Facebooku i Instragramie, animując go, budując społeczność, więc miałem też umiejętności robienia mediów społecznościowych, po trzecie zaawansowana obsługa WordPressa. Następna: negocjacje i prowadzenie rozmów z klientami – przecież robiłem to cały czas. Kolejna: prowadzenie projektów – od koncepcji po realizację. Wielu blogerów jest też zapraszanych na konferencje, więc mają dobrze opanowane wystąpienia publiczne Część z nich też ma w małym palcu robienie zdjęć produktowych i lifestylowych. Dorzućmy też przygotowywanie researchu. Po dłuższym zastanowieniu okazuje się, że twórcy internetowi mają wiele umiejętności, poszukiwanych na rynku pracy.
Bardzo jest fajne to co mówisz. Ostatnio jak rozmawiałam z Natalią Grubizną, autorką bloga Proseksualna, to Ona powiedziała o takiej liście kompetencji, którą sobie stworzyła mam – nie mam. Np. bloger nie ma umiejętności graficznych i grafiki zleca. Ale umie przygotować brief dla grafika, który dokładnie tłumaczy o co chodzi i pozwala stworzyć za pierwszym podejściem dokładnie to, o co prosi. W mojej ocenie to bardzo cenna umiejętność. Umiesz zebrać zapotrzebowanie, umiesz je prawidłowo zlecić właściwej osobie, umiesz to odebrać i dać feedback, jesteś terminowy. To wszystko przydaje się też w etatowej pracy.
Dokładnie. Dlatego jeśli ktoś chce zobaczyć jak wygląda życie po blogu, nie powinien się bać tylko spróbować. To czym się zajmujemy – tworzenie treści, regularne prowadzenie mediów społecznościowych, moderowanie wiadomości i komentarzy, negocjowanie umów, tworzenie konceptów na kampanię – to bardzo wartościowe umiejętności.
I tym optymistycznym akcentem zakończmy tę rozmowę. Życie po blogu istnieje i nie jest wcale złe!
FOT:
Ja: Janku jak podpisać zdjęcia?
“Fotograf: Instagram” (co niniejszym czynię 😉
Więcej o cyklu Serce i Rozum twórcy:
Pomocny poradnik dla tych, którzy chcą tworzyć
Inne wywiady w cyklu:
Nie zawsze idzie z górki Ola Radomska z Mam wąptliwość
Wydanie własnej książki przypłaciliśmy kryzysem w zespole Dawid Tymiński z Dandycore
Nie pracuję za bartery Natalia Grubizna z Proseksualna