W poszukiwaniu dobrego cydru
Kiedy jestem w Anglii mam dwie słabości. Frytki stekowe i cydr. Jeśli musiałabym zrezygnować z jednej z nich… cóż, żegnajcie frytki miło było Was poznać! Kocham cydr, nie pijam go chyba tylko do śniadania, bo matka nawet na wakacjach powinna się przyzwoicie prowadzić. Piłam cydry manufakturowe i te marketowe – nie spróbowałam wszystkich (mają tam tego tyle, że urlop musiałby trwać z pół roku), ale te, których próbowałam smakują mi.
Zupełnie inaczej jest w Polsce. Kupuję kolejne cydry, otwieram następne butelki, pociągam łyk… i koniec. Tyle mojego próbowania. To nie ten smak. Nie ta przyjemność. Inne musowanie (zwykle mocniejsze), inna słodycz (zwykle większa), inne nuty zapachowe. Kupowane w naszych sklepach cydry smakują jak mieszanka eko-octu jabłkowego, tłoczonego soku z jabłek i wody mineralnej mniej lub bardziej gazowanej.
Na początku myślałam, że to po prostu okoliczności degustacji. Na wakacjach jest luz, obietnica przygody, towarzystwo. Są długie spacery albo słońce na klifach. W domu są zwykle obowiązki i wrażenie, że zaraz znowu coś wyskoczy z szafy i zwali się na głowę.
Zaczęłam się jednak przyglądać naszemu rynkowi cydru i trafiłam na panel robiony od kilku lat przez Winicjatywę. Potwierdziło się to, co chodziło po mojej głowie. Nie umiemy jeszcze za dobrze w cydry. Są pierwsze jaskółki, cydry manufakturowe, ale raczej są one trudno dostępne i kosztują kilka razy więcej niż butelka cydru z marketu. Część popularnych sklepowych napojów, które próbują opakowaniem i komunikacją wmówić nam, że są cydrami, nawet koło cydru nie leżało. Żeby cydr, mógł nazywać się cydrem musi mieć określoną ilość ekstraktu. Dlatego zanim kupicie cydr albo napój cydropodobny czytajcie skład! Jeśli pierwszy albo drugi składnik to syrop glukozowo-fruktozowy to lepiej napić się wody i zagryźć jabłkiem.
Mało tego, zgodnie z opiniami na Winicjatywie nawet cydr tego samego producenta może się różnić. Np. Cydr Lubelski z nastawu 2016 ma lepsze recenzje niż ten sam cydr wyprodukowany rok wcześniej. A cydr tego samego producenta, tyle że z 2013 wg recenzentów dawał ścierką. Więcej opinii o cydrach znajdziecie tutaj.
Analizując panele cydrowe przeprowadzone przez Winicjatywę rok po roku można zauważyć, że cydr to trunek “żyjący”. O jego finalnym smaku decyduje wiele rzeczy. A najważniejsze z nich to wykorzystane surowce, technologia, przechowywanie.
Tak się złożyło, że więcej na ten temat dowiedziałam się podczas wakacji. Ale po kolei…
Kiedy w weekend mam czas i jestem w domu, namiętnie oglądam kanał Domo+. Mam tam mnóstwo ulubionych programów. “Daleko od miasta” do nich nie należy (wolę “George Clarke’s Amazing Spaces”), ale zdarza mi się popatrzeć jaki pomysł na życie mają ludzie, którzy postanowili zerwać z dotychczasowym życiem i przeprowadzić się na wieś. Wiosną w programie przedstawiono eko-siedlisko Kwaśne Jabłko, położoną na terenach warmińsko-mazurskich niewielką agroturystykę z własną wytwórnią cydru.
Kiedy potem czytając na Winicjatywie panel cydrów 2015 zobaczyłam, że produkowane w Kwaśnym napoje zebrały wysokie noty – z ciekawości weszłam na stronę. Tak narodził się pomysł, by odwiedzić to miejsce.
Okazja nadarzyła się szybciej niż myślałam (uwaga pojadę klasykiem, jak to pisał Paulo Coelho “Gdy czegoś gorąco pragniesz, cały wszechświat Ci sprzyja”). Spędzaliśmy część urlopu ze znajomymi na Warmii i Mazurach. Zaledwie godzinę drogi od Kwaśnego Jabłka. Zadzwoniłam i umówiłam naszą, liczącą ponad dziesięć dorosłych osób, grupę na degustację.
Tak zafundowaliśmy sobie jedno z najfajniejszych (a już na pewno najbardziej uderzających do głowy) wspomnień z tegorocznym wakacji.
Droga
Już samo położenie Kwaśnego Jabłka wprawia w sielski nastrój. Siedlisko leży pomiędzy polami i łąkami, daleko od innych domów. Po podwórku biegają psy, bawią się dzieci, na hamakach i leżakach czekają miejsca, by się wygodnie umościć. Trafiliśmy na słoneczną pogodę. Drzewa pachniały owocami, trawa delikatnie łaskotała stopy… Nasza 13-ka dzieci bawiła się grzecznie. Nawet pies Wojtek nie próbował złapać żadnej kury. Raj!
Siedlisko
W tym roku wakacje były bardzo sycące jeśli chodzi o dobre miejsca. Warmia zachwyciła nas bogactwem pięknych miejscówek, których nie odkryła jeszcze machina komercji. Plaże bez budek z lodami, sklepy bez najmodniejszych energetyków, warzywniaki bez awokado… Za to soczystość natury. Stare drzewa uginające się pod ciężarem jabłek, długie szyje słoneczników, wszechobecne bociany (serio, były wszędzie i dużo, jakby je zrekrutowali z całej Europy ku chwale naszego 500+!).
Ale do rzeczy. Kwaśne Jabłko oferuje także pokoje do wynajęcia z wyżywieniem. Zajrzałam do bawialni i jadalni. Bardzo wysmakowana przestrzeń. Nowoczesna, nieprzytłaczająca. Widać, że można tu dobrze odpocząć. Zapisuję na moją listę odwiedzić jeszcze raz. Miejsce jest przyjazne dla małych dzieci – krzesełka do karmienia w jadalni, zabawki, dużo bezpiecznej podłogi do dreptania.
Pan Marcin i Jego cydry
Najważniejszy punkt wyprawy. Spotkanie z Panem Marcinem Wiechowskim i Jego pracą. Dowiedzieliśmy się między innymi, że chociaż w Polsce produkujemy sporo jabłek, odmian typowo cydrowych nie mamy wcale 🙁 Gdy w UK i Francji rośnie ich kilkadziesiąt. Cudowne, rumiane, równe jak od linijki jabłka, które kupujemy w sklepie to odmiany, które mają sporo soku, dużo cukru, ale mało… aromatów. Dużo więcej miały ich starsze odmiany jabłek, których coraz mniej na rynku (kto z Was ostatnio spotkał w regularnej sprzedaży i nie na eko-bazarze koszele albo antonówki?).
Gdy brakuje dobrego surowca, a normy są bardzo mocno wyśrubowane, produkcja cydrów to prawdziwe wyzwanie. Z historii o trudnościach jakie czekają na pasjonatów-cydrowników, można by boki zrywać, gdyby nie to, że są prawdziwe. I to sprawia, że są tylko smutne.
A jednak zapał i entuzjazm, niezłomność i poczucie humoru gospodarzy sprawiły, że w Kwaśnym Jabłku powstają cydry. Nie jest ich zbyt wiele, więc trudno je znaleźć w sklepach. My degustowaliśmy cydr musujący z 2015 roku i trzy z innych roczników. Manufakturowemu cydrowi bliżej do wina, niż do piwa. Wytrawny, z wyczuwalnymi owocowymi nutami, o różnej intensywności zależnej od zastosowanych jabłek, długości przechowywania itp.
Do domu wróciły z nami 3 butelki. Czekamy na okazję, by je otworzyć. Z cydrami jest też tak, że nie powinny zbyt długo leżakować. Nie warto ich trzymać po 20 lat. Lepiej wypić je gdy mają jeszcze pełnię aromatów.
Co ciekawe, tylko część cydrów z Kwaśnego jest gazowana. Łatwo je poznać, są sprzedawane w butelkach jak szampan. Z korkiem i metalowymi drucikami.
Jeśli chcecie poznać cydry od podszewki (a raczej od podskórki), dowiedzieć się dlaczego w eko-gospodarstwach cydry nie są eko, poznać prawdę jak wiele trzeba się nagimnastykować by uniknąć konieczności siarkowania jabłek (im staranniejsza selekcja, delikatniejszy transport tym mniej uszkodzeń, które wpływają na niekontrolowaną fermentację surowca) wybierzcie się do Kwaśnego. Najlepiej z kimś, kto pojedzie jako kierowca. Wy wtedy potestujecie do woli.
Po powrocie do domu wiem już, że o dobry cydr nie jest łatwo. Butelki z Kwaśnego Jabłka czekają na specjalną okazję. Szukam czegoś, co można pić na co dzień. Szczególnie teraz, gdy dni jeszcze przyjemnie ciepłe, bo jesienią cydry ustąpią miejsca herbacie i domowym nalewkom. Przypominam sobie, że M&S ma w swojej ofercie brytyjskie wina i piwa. Więc może i cydry? Znajduję. I choć cena 12 zł za butelkę to dużo więcej niż w markecie, przywożę do domu zapas. Wrzucam do lodówki. Wyciągam schłodzone…
I co tu dużo mówić – niech fakt, że nawet kot przyszedł sprawdzić co pijemy (dowód na to możecie zobaczyć na moim Instagramie) będzie najlepszą rekomendacją. To nie jest najlepszy z cydrów jakie piłam. Ale naprawdę jest przyjemny.
ps. Te dwa bardzo jasne jabłka na pierwszym planie to właśnie Antonówka. Są bardzo nierówne, jakby “parchate” i na pewno nie przyciągają wzroku, jak te piękne czerwone. Upolowałam je na jednym ze stoisk w Hali Tęcza przy Lotniczej.