Toskania dla początkujących
Do Toskanii trafiliśmy tam przez przypadek. Właściwie mieliśmy lecieć na Maltę. Nawet znaleźliśmy bilety w dobrej cenie, ale zamiast kupić je od razu – odłożyliśmy zakup na wieczór. Z wieczora zrobił się tydzień, a bilety dla 3 osób już nie kosztowały 1000 zł, tylko dwa razy tyle. Zamiast więc zastanawiać się gdzie wolimy polecieć, zaczęliśmy szukać gdzie polecimy taniej. I tak padło na Bolonię. Znaleźliśmy lot za 1325 zł w dwie strony dla naszej trójki – wylot w środę z Wrocławia i powrót tydzień później. Tym razem kupiliśmy od razu.
Jak dolecieć do Toskanii?
Dopiero potem zaczęliśmy się zastanawiać co fajnego można robić latem w Bolonii. Bolonia to niewątpliwe piękne miasto do zwiedzania. Natomiast zwiedzanie, w szczycie sezonu, do tego w upale, to dość ryzykowny pomysł na odpoczynek i chillout. Zaczęliśmy więc przeglądać mapę, mierzyć odległości od morza i ostatecznie zdecydowaliśmy się na Toskanię. Bo kto by nie chciał zobaczyć na własne oczy kamiennych domów, malowniczych winnic na wzgórzach, wysokich cisów i rozległych pól, których obraz nosi w głowie każdy kto choć raz widział film Pod słońcem Toskanii czy inny opiewający uroki włoskich krajobrazów.
Toskania leży w środkowych Włoszech, od wschodniej strony otaczają ją morza Liguryjskie i Tyrreńskie. Trzeba jednak pamiętać, że nie z każdego zakątka Toskanii będzie blisko na plażę. Z okolic Florencji trzeba będzie jechać ponad półtorej godziny w jedną stronę, by zanurzyć stopy w ciepłym piasku. Szukamy więc czegoś bliżej wybrzeża, ale odpuszczamy typowe nadmorskie kurorty. Marząc o Toskanii mam w głowie jeden obraz, małą wiejską posiadłość, z dużym terenem zielonym, z podwórkiem pełnym drzew i z widokiem na winnicę. I koniecznie z basenem! Lato we Włoszech jest gorące i chcę z tego ciepła korzystać.
Do Toskanii można polecieć też inaczej. Np. na lotnisko w Pizie. Latają tam tanie linie z Gdańska, Krakowa czy Warszawy.
Jak wynająć domek jak z filmu?
Poszukiwaniem miejscówki zajmuje się M. ja w tym czasie dopinam w pracy i po pracy wiele projektów i nie mam czasu. Zwykle to ja rezerwuje nasze noclegi i nie wiem czy podoba mi się taka zamiana ról. M. też nie wie. Ale szuka, pokazuje, konsultuje.
Jest połowa maja, dostępność kwater się kurczy. Jest trochę stron oferujących noclegi w Toskanii. W tym także takich, prowadzonych przez Polaków, którzy pośredniczą w wynajmie. My stawiamy na booking.com i szukamy czegoś, co ma ocenę minimum 9,3. Nigdy nie byliśmy we Włoszech, nie znamy tamtejszych standardów czystości, więc zależy nam na poznaniu opinii innych odwiedzających. W końcu decydujemy się na Agroturismo RipaDera zlokalizowane ok. godziny i 45 minut samochodem od lotniska w Bolonii. Początkowo planujemy pobyt na 6 nocy, a ostatnią, tę przed powrotem, chcemy spędzić bliżej lotniska, ale ostatecznie zmieniamy rezerwację i zostajemy 7 nocy w jednym miejscu. Za noclegi płacimy 625 euro. Żadnych dodatkowych opłat klimatycznych, czy za sprzątanie. Na zdjęciach wszystko wygląda tak, jak jak w moich toskańskich marzeniach.
Choć planujemy głównie robić nic, czyli późno wstawać, pić wino, pławić się w basenie, dużo czytać i praktycznie zamienić się w nieruchawe, obłe gąsienice, M. na tak zwany wszelki wypadek sprawdza okolicę. Okazuje się, że całkiem blisko będziemy mieć do Pizy (tej od krzywej wieży), Sieny (podobno jednego z najbardziej malowniczych miasteczek we Włoszech), San Gimigiano (zwanego Manhattanem Średniowiecza), pełnej zabytków Florencji czy Volterry (oglądaliście Zmierzch? To tam miała swoją siedzibę rodzina Volturi i tam na placu kręcono sceny do “Księżyca w nowiu”). W czterdzieści minut możemy się też dostać do Livorno nad morze.
Jak wypożyczyć auto?
Mamy więc bilety lotnicze i noclegi. Mamy ciekawe miejsca do zobaczenia. Potrzebujemy jeszcze auta. To nasze pierwsze wakacje, na których będziemy je wypożyczać. Zwykle jeździliśmy swoim samochodem, albo lecieliśmy od razu do miejsca docelowego i poruszaliśmy się transportem publicznym (np. metrem w Londynie czy Paryżu). M. porównuje różne oferty, czyta fora i strony poświęcone podróżom. Sprawdza cennik podesłany przez linie lotnicze (Ryanair proponuje w pakiecie z biletami wynajem auta) i partnerskie oferty naszych systemów lojalnościowych (np. w karcie kredytowej). Ostatecznie decydujemy się na wynajęcie samochody od Europcar. Nie jest to może opcja najtańsza, ale wciąż jedna z tańszych, i ma nie najgorsze opinie, szczególnie te związane z odebraniem i oddaniem auta na lotnisku. Bierzemy pod uwagę, że nas samolot może się opóźnić, więc dobrze wybrać wypożyczalnię, która jest otwarta albo całodobowo albo chociaż do czasu przylotu samolotu, którego pasażerowie wynajmują auto.
Rezerwujemy mały samochód (im większe auto i wyższa klasa tym, wiadomo, drożej), jedziemy tylko w trójkę, nie mamy dużo bagaży, więc nie ma sensu brać ogromnego kombi. Koszt wynajęcia auta na 7 dni, to ok. 800 zł. (Tankowanie wyniosło nas ok. 300 zł, a poza drogą z lotniska i na lotnisko trochę podróżowaliśmy). Jest też dodatkowa opłata. Gdy odbieracie kluczyki wypożyczalnia blokuje na Waszej karcie kredytowej pieniądze na kaucję, w naszym przypadku 300 euro. Warto przygotować się na to i mieć środki. Te pieniądze zostaną Wam zwrócone gdy oddacie auto w takim samym stanie jak je braliście.
No właśnie! Ważna rzecz przy wypożyczaniu auta. Razem z samochodem dostajecie wykaz wszystkich szkód, które są na karoserii czy w środku. My dolecieliśmy do Bolonii zmęczeni (2 godziny opóźnienia samolotu), przed nami było jeszcze sporo drogi, dlatego zamiast obejrzeć auto z tym protokołem, podpisaliśmy dokumenty i pojechaliśmy do naszego agro. Kiedy oddawaliśmy samochód obsługa wskazała rysy, których nie było w wykazie szkód. Czy były na aucie? Trudno stwierdzić, bo tego nie sprawdziliśmy. Dlatego zanim odjedziecie ku zachodzącemu słońcu, obejrzyjcie auto z każdej strony. Zajmie Wam to góra 15 minut. A jak znajdziecie coś, czego nie ma w protokole od razu możecie podejść do obsługi i to zgłosić.
Nam znajomy doradził przed wyjazdem zakup polisy dla kierowcy chroniącej od odpowiedzialności za szkody. Podobno Włosi jeżdżą, jak to mówi koleżanka, dynamicznie, parkują dość ciasno, co przy wąskich i małych uliczkach może skończyć się różnymi przygodami. Dodatkowa polisa jest ważna rok i jest przypisana do kierowcy nie do auta. Jak się sprawdza napiszę za jakiś czas, bo wypożyczalnia zatrzymała naszą kaucję, więc skontaktowaliśmy się z ubezpieczycielem. Czekamy na decyzję co dalej.
Jak przeżyć bez klimatyzacji?
Polska żegna nas 24 stopniami na termometrze. Jest ciepło i miło, ale w trampkach wcale nie jest mi jakoś gorąco. Przed lotniskiem w Bolonii uderza w nas fala upału. Z radością odpalamy klimę w naszej Lancia Ypsilon. Ruszamy! Na szczęście na drodze jest więcej małych niż dużych aut, co bardzo mnie cieszy, bo bałam się, że będą nas wyprzedzać i taranować wielkie terenowe wozy.
Gorzej, że w drodze z lotniska nie minęliśmy ani jednej stacji Orlenu z hot-dogami! Ani pół sklepu! Opowiadamy sobie co byśmy zjedli. Przyczym my z dzieckiem trochę jesteśmy wygrywami, bo w lotniskowym Carrefourze kupiliśmy foccacię z oliwkami, którą M. wzgardził, twierdząc, że zje coś lepszego. Jak w końcu stwierdził, że jednak zje cokolwiek, to po foccacia była już tylko tłustym wspomnieniem na papierowej torebce.
Na miejsce dojeżdżamy ok. 22:00. Jesteśmy zmęczeni i głodni. M. bardziej, ale mówi, że do rana wytrzyma. Bo przecież nocujemy na wsi, pośrodku niczego. Nie ma tu sklepów, knajpeczek jak u włoskiej mamy czy innego dobrodziejstwa.
Na miejscu wita nas Teresa. Prowadzi Ripę razem z tatem. Młoda, uśmiechnięta, serdeczna. Prowadzi nas do naszego apartamentu na piętrze. Pytamy o śniadania. Jak to? – dziwi się. Okazuje się, że w obiekcie nie ma śniadań. Jest kuchnia, jest toster, ekspres do kawy, lampki do wina, ale gospodarze nie serwują posiłków. Teresa na kartce rozrysowuje nam najbliższe sklepy. Jutro rano będą czynne. A drugą ręką dzwoni do restauracji Villa La Torre w pobliskim Capanolli i rezerwuje nam stolik. Przez 40 minut będą jeszcze czynni. Zdążymy. Szybko dopełniamy formalności.
Nasz apartament to jeden z trzech bliźniaczych na piętrze. Składa się ze sporej kuchni, ze stołem i 4 krzesłami, w której stoi też dodatkowa sofa. Przez mały przedpokój z regałem na walizki i wieszakami na ubrania przechodzi się do wielkiej sypialni i do łazienki. Budynek jest kamienny, ściany zdobią rysunki cytryn, meble pachną drewnem, w łazience dłonie można oprzeć na chłodnym marmurowym blacie. Okna chronią moskitiery i drewniane okiennice. Jest przytulnie. I gorąco. Rozglądam się za klimatyzacją. Nie ma.
Pytamy Teresę o klimatyzację. Kręci głową przecząco i uśmiecha się. “W nocy jest chłodno” – zapewnia. – “Nie trzeba klimatyzacji”.
To tylko 7 nocy mruczę do siebie, bo kiepsko znoszę upalne duszne noce. Pomyślę o tym potem. Teraz marzę o lampce wina i kawałku kolacji.
Jak jeść w Toskanii?
Klucząc po oddalonym o 10 minut drogi miasteczku, przeklinamy nawigację. Googole takie mądre, niby wie wszystko, ale nie może znaleźć Villa La Torre. Może wcale jej nie ma? Zostaliśmy wysłani z gospodarstwa pośrodku pola do miejsca, którego nie ma. We Włoszech. Troszkę ciarki. Zanim jednak zaczniemy panikować dziecko (nastolatek to jest bardzo pożyteczne stworzenie) znajduje drogę. Obsługa wie, że jesteśmy od Teresy. Na stole szybko pojawia się karta. Zamawiamy dwie pizze*. Trudno, jak nie zjemy zabierzemy na wynos. Chcę zamówić prosecco, mała karafka kosztuje niewiele więcej niż lampka. Szkoda więc brać kieliszka. Za 4 euro dostaję pół litra schłodzonego, lekkiego frizzante. Jemy świetną cieniutką pizzę ze świeżymi dodatkami. Tylko ser, szynka, rukola. Dania w restauracji są proste, domowe, niewyszukane ale smaczne. Karta krótka. Pizza, makarony, gulasz z dzika (regionalny przysmak). Nasz pierwszy włoski rachunek wynosi 35 euro. Jesteśmy najedzeni, a niektórzy nawet wstawieni. Bo wina było sporo, a okazało się, że drugi członek wycieczki jest nieletni, a trzeci jest kierowcą.
Wracamy do naszej agroturystyki. Otwieramy okiennice. Z sypialni mamy widok na oświetlony o tej porze basen. Woda delikatnie drży od wiatru.
Po chwili w sypialni robi się chłodniej. Faktycznie noce w Toskanii okazały się dużo chłodniejsze niż dni. Kamienny dom nie nagrzewa się, więc wieczorami szybko osiąga przyjemną do snu temperaturę. Klimatyzacja okazała się zbędna. Poza nami w całym obiekcie jest jeszcze tylko kilku gości. Poza apartamentami na piętrze są jeszcze dwa większe na dole, mają po dwie sypialnie. Gospodarze mieszkają w innym miejscu. Wszyscy goście są spokojni i szanują cudzą przestrzeń. Nikt nie puszcza głośno muzyki, nie hałasuje. Prawie wszyscy za to czytają. A wieczorami piją wino i gawędzą. Mój wymarzony święty spokój się spełnił.
Rano sięgamy po mapę, którą narysowała dzień wcześniej Teresa. Zaznaczyła nam pobliski trochę sklep – trochę bazar, gdzie jedzenie dostarczają okoliczni rolnicy. Jedziemy do niego jakieś 5 minut autem, albo spacerujemy drogą między polami 20 minut. Kupujemy dojrzałe pomidory, brzoskwinie, arbuzy. Uczymy się, trochę na migi, jak powiedzieć po włosku plasterki sera czy szynki. Kupujemy lokalne wino, masło i krem do rąk z oliwkami.
Kolejne 10 minut drogi dalej mamy market Conad, bardzo dobrze zaopatrzony. Czego tam nie ma! Ceny w marketach są niewiele wyższe albo podobne do tych w Polsce. Ser żółty, makarony, jajka, owoce. Nie kupowaliśmy mięsa więc nie wiem jak kształtują się jego ceny. Tym co mnie zachwyca jest bogactwo gotowych dań – raviolli, gnocci, sałatek, past, sosów czy pesto. Gdybyśmy przyjechali na dłużej, pewnie czasem sami ugotowalibyśmy kolację. Może za rok.
Kupujemy w markecie ser i brzoskwinie, trochę z rozpędu, bo przecież kupiliśmy już na bazarze. To jednak staje się okazją, by porównać. I choć Peccorino z Conada smakuje dobrze, to ser od rolnika jest prostu niebiański. Wyrazisty, sprężysty, z pikantną skórką. Tak samo brzoskwinie. Nie dość, że były tańsze niż te z marketu, to jeszcze smakowały o wiele bardziej intensywnie i soczyście. To końca pobytu zaopatrujemy się u rolników. Melony, arbuzy mają słodycz miodu i gęsty nektarowy sok. Po dwóch dniach umiem po włosku liczyć, zamawiać kawałki, plastry, kromki i bochenki. Lokalni Włosi nie mówią po angielsku. Ale są bardzo pomocni, gdy czegoś potrzebujemy. Na migi, na uśmiechy, można tu wiele załatwić. Ale radosne brawo, które mi biją gdy wymawiam jakieś włoskie słowo, sprawia, że próbuję. Świetnie się przy tym bawię.
Kiedy podróżowaliśmy po okolicy zauważyłam podobne sklepiki rolnicze w wielu miasteczkach. Jeśli będziecie mieć taki w pobliżu – to warto się tam zaopatrywać. Jedzenie jest esencjonalne, proste i smaczne. My jedliśmy śniadania w ogrodzie przed domem. A potem kolacje gdzieś w restauracji. Bo oczywiście okazało się, że wcale nie umiemy usiedzieć przy basenie. Zwiedzaliśmy bliższą i dalszą okolicę, a na steka pojechaliśmy aż do Florencji.
* W przedostatni wieczór wróciliśmy do Villa La Torre. Tej samej, która nakarmiła nas w pierwszy wieczór. Wtedy najedliśmy się i to porządnie dwiema pizzami.
Tym razem zamówiliśmy 3 pizze, frytki, makaron z małżami, 2 desery.
– Czy to nam wystarczy? – popatrzyliśmy na siebie niepewnie. – Najwyżej coś jeszcze zamówimy! – rzuciło, któreś nas ze śmiechem.
Na stół wjechało wino. Niczym prawdziwi Włosi biesiadowaliśmy do późna. Na deser było tiramisu i pana cotta.
A w następnym wpisie zdradzę co warto zwiedzić w okolicach Bolonii.