Prezent w mojej szafie
Trzymam na półce prezent dla kogoś ważnego. Zapakowany w szary papier i przewiązany trójkolorowym sznurkiem poczty lotniczej. Nakleiłam nawet znaczek i zaadresowałam na fikcyjną ulicę Szczęśliwiecką. Ten prezent zostanie w mojej szafie na zawsze, bo osoba, dla której go wybrałam, odeszła w zeszłym roku trzy dni przed wigilią.
“Spieszmy się kochać ludzi” ten fragment wiersza księdza Jana Twardowskiego na wiele stron obrócony, wielu tematom przypisany, wytarł się jak stary plusz. Słowa nadużywane i wyświechtane, trącają banałem – nawet wtedy gdy śmierć przytrafia się nam.
Nie ma dobrego momentu na umieranie. Wiadomo, że lepiej umrzeć później niż wcześniej, w miłości lepiej niż w zapomnieniu, po zakończeniu spraw, a nie w ich trakcie. Wszystko jedno czy latem czy zimą, choć może umieranie latem dowodzi większej troski o bliskich niż umieranie zimą, gdy na pogrzebie wszystkim żywym usychają od mrozu nosy. Śmierć zawsze jest dramatem tych, którzy zostają. Szczególnie gdy przytrafia się na 3 dni przed Bożym Narodzeniem, w przerwie ubierania choinki, między jednym a drugim dosmaczaniem bigosu winem i suszoną śliwką.
Nie pamiętam kiedy rozmawialiśmy ostatni raz przed Jego śmiercią. I czy to były rozmowy o czymś szczególnie istotnym. A może tylko o pogodzie – że w tym roku grzyby nie rosną, bo susza i brak deszczu. A może rozmawialiśmy o tym co w polityce, bo zdarzało nam się rozmawiać o sprawach dotyczących nie tylko nas. Nie potrafię sobie przypomnieć jak zakończyliśmy naszą ostatnią rozmowę. Może było to “zadzwonię jeszcze”, a może “do zobaczenia”? I popędziliśmy od swoich spraw, spokojni o nasze kolejne spotkanie, które już w święta.
Nabraliśmy się wszyscy na to, że życie jest wieczne. Odkładaliśmy na później to, co mogło czekać. Nie zdążyliśmy się pożegnać. Bo nawet On sam nie przypuszczał, że nadchodzi chwila, w której po raz ostatni możemy powiedzieć sobie coś ważnego, a może tylko zażartować. O godzinie 20 jeszcze kłócił się z lekarzem z karetki, że co to za ceregiele, że nie trzeba, że jutro… Po 22:00 odebraliśmy telefon o tym, że nas zostawił.
Pamiętam tamte święta jak przez mgłę. Jakbym zaglądała przez grubą szybę do cudzej kuchni i pod cudzą choinkę. Jakbym zgubiła się w ciemnej dolinie i nie mogła znaleźć drogi do domu. Do dziś nie wiem czy już ją odnalazłam.
Prezent w mojej szafie przypomina mi, żeby nie odkładać ludzi na potem. Uczy mnie iść z dzieckiem do kina pomimo brudnych okien i nierozwieszonego prania. Utwierdza mnie w przekonaniu, że czasem można przekroczyć dwa razy rachunek za telefon, by trzeci raz posłuchać tej samej historii opowiadanej przez bliską osobę. I by nie przestawać kochać tych, którzy obok nas i tych, którzy już za nami.
“(…) mówiła że naprawdę można kochać umarłych
bo właśnie oni są uparcie obecni
nie zasypiają
mają okrągły czas więc się nie śpieszą (…)
nie deklamują o miłości
ale pomagają znaleźć zgubione przedmioty
nie starzeją się odmłodzeni przez śmierć
nie straszą pustką pełną erudycji
nie łączą świętość z apetytem
bliżsi niż wtedy kiedy odjeżdżali na chwilę (…)”.*
Życzę Wam w te święta, by żaden prezent nie został w Waszej szafie.