Jestem na tak! Moja recenzja kursu Yes Plus
A jeśli ktoś by Co obiecał, że wypełnisz się znowu dziecięcą radością, spontanicznością i wolą życia? Że zluzujesz trochę gumę z pracą, domem, relacjami? Że wreszcie zrobisz to, na co brakuje Ci odwagi? Że łatwiej będzie Ci się ułożyć ze światem i będzie Cię cieszyć codzienność, a nie tylko fajerwerki?
Nie oszukujmy się, ja też kiedyś odpowiedziałabym, że “nie, dziękuję, nie wchodzę w narkotyki”.
A jednak, po licznych przygodach, trafiłam na kurs, który dał mi to wszystko i to były najlepiej zainwestowane pieniądze i czas w moim życiu. Dziś dzielę życie na “przed Taraską” i po niej. I jestem sobie za Taraskę bardzo wdzięczna. I piszę Wam o tym, bo pod koniec wakacji pewnie odbędzie się kolejna edycja Yes Plus i jeśli chcielibyście, a trochę się boicie, to chętnie powiem Wam czemu warto.
Marzenie, które powraca
O kursie Yes Plus przeczytałam pierwszy raz w miesięczniku Glamour. Autorką reportażu była Karolina Kopocz (obecnie Karolina Szaciłło), dziś znana z różnych prozdrowotnych książek, programów i inicjatyw, wtedy jeszcze głównie z reportaży. Opisywała swoje wrażenia z kilkudniowego kursu, w którym wzięła udział stacjonarnie w Warszawie. Ona sama też trafiła na kurs “przypadkiem”. Przeprowadzała wywiad z Dominiką Łakomską i zafascynował ją wewnętrzny spokój i uśmiech aktorki. Od słowa do słowa Karolina trafiła na stronę Art of Living, a potem na kurs Yes Plus. Potem sama została nauczycielem metody.
Chciałam spróbować, ale nie mogłam znaleźć kursu we Wrocławiu. Być może tak właśnie szukałam, żeby za bardzo nie znaleźć. Potem jakoś wyleciało mi z głowy, tak jak i wiele innych kursów, które miałam w planach (np. kurs odnawiania mebli wciąż jest na tej liście;). Temat wrócił do mnie dwa lata temu. Dzięki koleżance nawiązałam kontakt z firmą, która zaprosiła mnie do poprowadzenia warsztatów social media. Projekt koordynowała Aga. Nie pamiętam jak, od słowa do słowa, doszłyśmy do jogi, medytacji i Yes Plus. Aga ukończyła kurs i była nawet wolontariuszką na yesowych koloniach dla młodzieży. Znowu zaczęłam szukać.
Nie jestem gotowa
Za namową Agi zaczęłam rozważać kurs wyjazdowy. Trzy dni poza domem, totalne odcięcie od spraw bieżących, wypełnienie głowy tylko Yes Plus i niczym więcej. Zaczęłam googlować. Wtedy pojawił się strach. W wielu miejscach w sieci znajdowałam opinie, że to podejrzane, że prawie sekta, że pranie mózgu… Niby na oficjalnej stronie kursu można przeczytać: “Sprawdź, dlaczego akurat YES!+ prowadzony jest na prestiżowych uniwersytetach na świecie, takich jak Stanford czy Columbia i jest najczęściej wybieranym szkoleniem m.in. przez pracowników Google’a”- ale jak sprawdzić czy to prawda?
Na swój pierwszy kurs miałam jechać w listopadzie 2016 roku. Nie byłam jednak zdecydowana. Czekałam na znak, na coś co jak piorun z nieba da mi oświecenie i odpowiedź. I przyszło.
W postaci anginy i czterdziestostopniowej gorączki, która przykuła mnie do łóżka w dniu wyjazdu.
Ale temat nie przeszedł razem z gorączką. Byłam coraz bardziej ciekawa, co może mi dać ten kurs. Rok temu, w sierpniu, pod koniec wakacji ruszyłam do Taraski. W telefonie miałam pełno zapewnień, że jak tylko coś będzie nie tak, to mam dawać znać, a znajomi przyjadą i mnie “odbiją”.
Hallo wszechświat, czy można Ci zaufać?
Macie czasem tak, że los mówi “sprawdzam”? Jestem Byłam trochę panikarą. Stresuję się Stresowałam się wszystkim czym mogłam. Jadąc w podróż tym, że czegoś zapomnę (a przecież tylko raz zgubiłam paszport), że źle się spakuję, że za późno dojadę na dworzec, że pomylę pociągi, że źle wysiądę… Tym razem jednak czując niezwykłą duchowość mojego przedsięwzięcia postanowiłam dać się nieść fali. Pierwszy problem pojawił się na dworcu w Katowicach. Miałam 5 minut na przesiadkę do pociągu do Piotrkowa, ale mój pociąg dojechał spóźniony. Zamiast panikować pomyślałam: Trudno, wezmę co dają. Okazało się, że pociąg do którego mam się przesiąść, też był spóźniony. Zdążyłam.
Dwie godziny później zapach lasu powiedział mi, że jestem na miejscu. Zajęcia zaczęły się jeszcze tego samego dnia, po wegetariańskiej kolacji. Jedzenie w Tarasce to osobna historia. Bo je się prosto i wegetariańsko. Ryż z warzywami, zupa z soczewicy. Chleb, pasta z fasoli. Woda z imbirem.
Joga, medytacja i dużo wkurzenia
Nie dziwię się, że jedną z zasad Yes Plus jest nie kłapanie na prawo i lewo o tym co się dzieje na kursie. Po pierwsze, każdy kurs to inna dynamika, zależna od grupy i prowadzącego. Zadania mogą być podobne na różnych edycjach albo przeciwnie – wcale nie powtarzać. Ja przez pierwszy dzień relacjonowałam na bieżąco swoim bliskim koleżankom co robię. Chyba czułam się tak bezpieczniej. Gdyby zabrakło mi własnego osądu czy to, co się dzieje jest ok, mogłam zawsze liczyć na ich smsa: “uciekaj”, albo “schowaj się w szafie, już jedziemy”. Brakowało mi pewności, że nie trafiłam do sekty i czy nie zapisze im zaraz kota psa oraz dziecka w darowiźnie. Tak to jest jak się za dużo czyta opinii w Internecie. Najczęściej osób, które nie były, ale słyszały.
Przestałam smsować, gdy przestałam się bać. I gdy dotarło do mnie, że dla ludzi z zewnątrz, nie wkręconych, nie obecnych tu i teraz, wszystko może być bardzo dziwne i trochę przerażające.
Moja grupa liczyła kilkanaście osób. Każdy na początku opowiadał dlaczego trafił na kurs, o swoich oczekiwaniach i intencjach. Były bardzo różne. Bo my byliśmy różni. Od świeżych maturzystów, po właścicieli firm. Od takich co po raz pierwszy, aż po takich co po raz czwarty. Od takich, co do wszystkiego podchodzili z entuzjazmem, aż po takich, którzy zawsze byli zbuntowani.
A zadań było sporo.
Naszymi nauczycielami byli Natalia i Michał. Michała trochę “znałam” wcześniej, bo pojawił się w mediach przy okazji premiery aplikacji do medytacji Intu. Pyskaty, zbuntowany, do bólu szczery, energetyczny. W połączeniu z wypełnioną wewnętrznym światłem, kojąco empatyczną, pełną uroku i wewnętrznego ciepła Natalią tworzyli piorunujący duet. Mieliśmy zapewnione wsparcie, ale i potężną dawkę prowokującej motywacji. Wkurzali nas, zagrzewali do kłótni (najbardziej zagrzewało nas chyba to, gdy nic nie robili i tylko patrzyli jak niosą nas nasze własne przekonania), do nieustannego wychodzenia ze strefy komfortu. Nie powiem ile razy miałam ochotę trzasnąć drzwiami i wrócić do domu, by tylko nie robić ani jednego cholernego zadania więcej. Nie policzę ile razy myślałam, że co ja tu robię i co mnie podkusiło. Jak bardzo nie chciało mi się w “zadania domowe”.
Ile razy ćwicząc rano godzinami jogę (a tak naprawdę okazywało się potem że ćwiczymy ledwie kwadrans) przeklinałam swoją słabą kondycję i brak regularnych treningów. Ile wstydu musiałam pokonać, ile własnych ograniczeń złamać, by krok po kroku być coraz mocniej czuć, że yes plus!
Odkryć siebie na nowo
Ćwiczenia i zadania były różne. Czasem z udziałem całej grupy, podgrup, a czasem praca odbywała się tylko ze sobą. Jednym z zadań był spacer zaufania – brzmi trochę dziwnie, co? Opierając się na prostej mechanice, trochę jak z przedszkola. Po prostu spacerowaliśmy. Tylko tyle z małą niespodzianką. Brzmi wygodnie i niestresująco, prawda? Szczególnie gdy się siedzi w domu, na wygodnej sofie i ma wszystko pod kontrolą. Ale to zadanie nie było ani łatwe, ani przyjemne. Gdy jedyne co można zrobić to zaufać innej osobie, prawie obcej. W tym zadaniu, Adam, z którym byłam w parze, po każdej zaliczonej trudności ściskał moje ramię. To zadanie przyniosło mi olśnienie! Zrozumiałam jak ważny jest feedback. Jak istotna dla ludzi jest informacja zwrotna. Ile pewności daje, jak pomaga poczuć satysfakcję i motywuje do dalszej pracy.
Było też ćwiczenie, w którym patrzyliśmy sobie w oczy. Nic więcej.
Były takie, w których zaglądaliśmy innym w głąb duszy i odsłanialiśmy swoją. I takie gdzie tylko śmialiśmy się do rozpuku. Przez 3 i pół dnia biegaliśmy, skakaliśmy i siedzieliśmy ciasno w kręgu. Była radość i były łzy. Było dużo rytuałów oddechowych i medytacji.
Życie po Tarasce
Tuż przed wyjazdem, po naszym ostatnim zdrowym obiedzie (w Tarasce nie wolno pić, palić, nie ma kawy, do tego jest prośba o ograniczenie korzystania z bodźców w postaci telefonu, komputera itp. a są nawet kursy, w których telefon na cały pobyt oddaje się do sejfu!) otrzymaliśmy talerzyki, które wypełnialiśmy miłością. Pojechały potem z nami do domów. Trzymam swój w szufladzie pod stołem. Wracam do niego i karmię się od nowa wszystkimi dobrymi rzeczami, które się w nim znalazły.
Część mojej grupy mam w znajomych na Facebooku. Idą do przodu. Cieszą mnie ich statusy. Nie tylko te, w których idzie jak po maśle. Także te, w których widać, że nadal wkładają w siebie sporo pracy. I podejmują próby. I odważają się – nawet jeśli na chwilę muszą zrobić krok w tył, albo otrzepać kolana po upadku.
Przez pierwsze tygodnie po Tarasce byłam podobno nie do zniesienia. Ciągle zadowolona. Spokojna. Odważna i pewna. Powtarzająca wszystkim: dasz radę, spróbuj, nie smuć się, zróbmy to! Z czasem trochę się to wszystko stępiło i teraz trochę łatwiej ze mną wytrzymać. Ale nie jestem już tą samą osobą co kiedyś. Na pewno jestem bardziej na tak. Więcej radości daje mi codzienność. To, czego kiedyś nie zrobiłabym nigdy w życiu, dziś robię bez zastanowienia. Dostrzegam wróble kąpiące się w kałuży i tę magiczną linię między ziemią, a niebem o zmroku. Łatwiej namówić mnie na rzeczy, do których rok temu byłam już zbyt za dorosła.
Wkładam w siebie sporo pracy, ale wiecie jak jest, nie zawsze jest idealnie. Czasami, gdy rzeczywistość zbyt mnie dociśnie i na moment znowu staję się dawną zołzą, bliscy znajomi przykładają mi do głowy termometr i mówią: “za mało Taraski!”. Wtedy wstaję wcześniej i daję sobie dawkę oddechów i medytacji, aż znowu robię się sobą “po Tarasce”.
Do Taraski na pewno jeszcze wrócę. Nie tylko na Yes Plus, ale w planie mam też dwa inne taraskowe kursy.
A Wam co pomaga w lepszym życiu? Dzielcie się w komentarzach warsztatami, książkami i okolicznościami, które zapoczątkowały zmianę u Was.