5 najpiękniejszych prezentów
Grudzień. Czas prezentowy. Na świecie najgorętszy okres zakupowy i czas największych żniw dla marek. Z każdej strony atakują nas reklamy tego, co można podarować w prezencie. Jedni grzmią – KSIĄŻKA najlepszy prezent. Inni – perfumy, to to, czego pragnie każda kobieta. I każdy ma trochę racji i trochę się myli. Bo najlepszy prezent to taki, który zostanie w sercu obdarowanego na zawsze.
Najpiękniejsze słowa o prezentach przeczytałam w felietonie Soni Raduńskiej, w jednym z numerów Zwierciadła sprzed kilku lat. Pisała o tym, żeby obdarowywać bliskich rzeczami wyjątkowymi, takimi, w które wlejemy dużo uczuć, z którymi trudno będzie nam się rozstać, a jednocześnie będziemy czuli to niezwykłe wzruszenie, że oddajemy komuś coś cennego i ważnego.
Mam szczęście do ludzi, którzy dają wyjątkowe prezenty. Takie, o których mawia się, że mają duszę. I takie, które zostają na zawsze w sercu, nawet, gdy z darczyńcami tracimy kontakt i więź.
Najlepszy w dawaniu trafionych prezentów jest mój osobisty chłopak. Nie żeby mu się nie zdarzyły żadne nietrafione 😉 Ale tych trafionych jest o wiele więcej. I to od samego początku.
Na pierwsze urodziny, które razem świętowaliśmy – ugotował mi obiad. Z kotletem mielonym. Wszyscy, którzy mnie znają wiedzą, że jeśli już jem mięso, a robię to rzadko, kocham mielone. Z jednym ale – nie mogą być mojej produkcji. Nie wiem o co chodzi, robię świetne kotlety mielone, tyle, że sama ich po prostu nie lubię. Lepszy z najgorszego baru mlecznego, mielony razem z budą, niż własny.
Oprócz obiadu czekało na mnie lustro w etnicznej ramie, do którego wzdychałam w sklepie z antykami. Cudowne! I niewiarygodne drogie jak na tamte nasze warunki budżetowe.
Mamy je do dziś. Teraz trochę nie pasuje do wystroju mieszkania, ale trzymam je na pamiątkę. A może kiedyś, gdy będziemy starzy, w naszym domku na brzegu lasu, znowu zawiśnie na ścianie w towarzystwie innych ważnych wspomnień?
Cudowne prezenty robi też potomek i to od czasów przedszkola. Potrafił za kieszonkowe kupić największe pudło Rafaello, na zajęciach z ceramiki zrobić wielkiego żółwia albo namówić babcię, by pomogła mu ulepić moje ulubione pierogi.
Rok temu na Dzień Matki dostałam drzewko spełnionych życzeń – w którym codziennie czekała na mnie praktyczna niespodzianka np. wyprowadzenie za mnie psa, albo odkurzanie, a jakiś czas temu uszył mi maskotkę w kształcie logo z bloga. No i naleśniki! To wciąż cudowny prezent i niespodzianka w chłodne poranki.
Dobra w prezenty jest też moja koleżanka z Gdańska, Joaśka. Dawno, dawno temu, napisałam do jednego z serwisów tekst, o tym jak wszechświat spełnia marzenia (albo nie spełnia) i jak możemy mu w tym pomóc. Tekst kończył się zdaniem: “Może właśnie na Twoim progu wszechświat postawi torbę z krokodyla?”. Kilka lat później w jednym ze sklepów spodobała mi się skórzana, wielka torba. W adekwatnej do jakości skóry i wielkości cenie. Zbyt nierozsądnej, bym rozważała zakup. Jakiś czas potem Joaśka wygrała w konkursie zakupy ze stylistą i mogła wydać kilka tysięcy na ubrania, buty i dodatki dla siebie. Kilka dni później odebrałam od listonosza wielkie pudło, a w nim… tak, dokładnie tę torbę! “Z pozdrowieniami od wszechświata” – głosiła dołączona karteczka.
W mojej pamięci szczególne miejsce zajmuje też prezent od Dzikiego. Dawno temu byliśmy przyjaciółmi, potem wyjechał, kontakt słabł, a z czasem po prostu zaniknął. Dziś nie wiem gdzie jest i co robi. Ale w pudle z pamiątkami wciąż trzymam malutki bilecik z Mikołajem. Drobnym maczkiem wydrukował na niej rymowankę. Wierszyk ze wskazówkami, który doprowadził mnie do prezentu.
To był taki nieszczególnie szczęśliwy okres w moim życiu. Pierwsze samodzielnie wynajmowane mieszkanie z piecem, który ciągle był zimny, ile by do niego nie dokładać węgla i drzewa, złamane serce, rozterki w pracy… No ogólnie jakoś mrocznie i bez sensu. Wróciłam do tej mojej zimnej nory po wigilii u rodziny i było mi tak ponuro. I wtedy przyszedł Dziki ze swoim prezentem i wierszykiem, i pół wieczoru szukałam prezentu, który okazał się być zakopany w górze węgla w piwnicy i wcale nie było mi zimno ani smutno, bo śmiałam się do rozpuku, gdy kolejna wskazówka okazywała się być zmyłką, a nie krokiem do celu.
Lubię też zwyczaj obdarowywania się w pracy. Szczególnie gdy operując niskimi budżetami, trzeba wymyślić coś trafionego w punkt. Ile z tym jest zabawy, ile wymyślania, pokątnego podpytywania, zgadywania, knucia… Rok temu mój Mikołaj obdarował mnie myszko-mikowo, bo Mickey Mouse, to moja wielka słabość 🙂
Ale nie był to prezent ze sklepu, bo każda rzecz w torbie z… wiadomo!, Myszką Mickey, była spersonalizowana, tylko dla mnie. Nadawało to upominkowi tego szczególnego ciepła i uroku, o który w prezentach chodzi.
Bo niezwykłe ciepło rozlewa się na sercu, gdy rozpakowujemy coś, co zostało stworzone z myślą o nas i tylko o nas. Czułam to rozpakowując upominek, podobnie jak trzy lata temu, w mojej poprzedniej pracy, gdy ktoś specjalnie dla mnie upiekł wielki piernik w kształcie Myszki Minnie i ozdobił go mysią kokardką (Agata, wiem, że to Ty, Maciek się wygadał:).
Lubię dostawać wyjątkowe prezenty i lubię takie dawać. W tym roku listę upominków pod choinkę mam już prawie domkniętą – pracowałam nad nią od września. Mam nadzieję, że chociaż kilka z nich trafi na zawsze do czyjegoś serca.